Powieść "Życzeniodawca"
"Życzeniodawca" jest typowym kryminałem, którego akcja rozgrywa się w małym miasteczku, gdzie praktycznie wszyscy się znają. Sielankową atmosferę w pewnym momencie psuje fakt, że niespodziewanie ktoś postanawia zacząć spełniać życzenia zwykłych ludzi. Często są one wypowiadane w dobrej wierze, ale częściej pod wpływem silnych, negatywnych emocji. Sprawca jak gdyby świadomie stopniuje napięcie realizując coraz trudniejsze zadania. W końcu dochodzi do tragedi, która wstrząsa miastem, bo nikt nie pozostaje obojętnym, gdy w grę wchodzi dobro dziecka. Miejscowa Policja jest bezradna co tylko wzmaga dramaturgię.
Fragment powieści "Życzeniodawca"
„Pomyśl choć raz człowieku, jeśli tylko zdołasz,
kim jesteś i kim będziesz, nim życia dokonasz?
Reżyser, którego nie widać, wciąż kadry dubluje,
a kiedy się buntujesz, słowami szafuje,
żeś miernym aktorem, bezsensowna rola,
a twe życie to kpina, totalna głupota.
Pyta przy tym naiwnie, by twe ego podkopać,
czy wszystkiemu zaradzisz, czy wszystkiemu podołasz,
gdy wyzwań bez liku czai się za drzwiami?
Pyta cię o pragnienia, chęci i życzenia.
Ty jednak wiesz, że z tym ostatnim ostrożność wskazana.
Nie wspieraj się życzeniem, bo próżna twa wola,
gdyż nie masz pojęcia co zechcesz przywołać.
Życzenie wypowiedzieć, jaka prosta sprawa,
lecz można pobłądzić i wówczas ci biada.”
„Życzenie” – stan świadomości, odczuwany, gdy przyszły, potencjalny stan rzeczy postrzegamy jako bardziej korzystny (dla realizacji jakiegoś celu) niż stan obecny… Przy braku choć minimum wiary życzenie staje się nierealnym marzeniem.
WIKIPEDIA
Barcin, małe miasteczko w województwie kujawsko-pomorskim, połowa lat osiemdziesiątych. Typowy dwukondygnacyjny domek jednorodzinny na obrzeżach miasta, do którego wiedzie wąska, polna droga, po której przechadza się stadko kur w im tylko znanym celu. W pobliskich krzakach bzu czai się wyrośnięty kundel, który chyba za punkt honoru przyjął sobie, że za moment zabawi się w drapieżnika i pogoni za którąś, kiedy tylko wybierze obiekt ataku. Cztery okna skierowane na północ są zamknięte, ale za to drzwi wejściowe od podwórza stoją otworem
i stamtąd dobiegają dźwięki muzyki z radia. Nieopodal ciągnie się przestrzeń pola obsiana pszenicą, która pnie się łagodnie pod górę. Po przeciwnej stronie, przed laty ułożono tor kolejowy. Kursują po nim regularnie składy ciągnięte z mozołem przez lokomotywy, ale ponieważ wszystko się zmienia, więc za jakiś czas zarosną one krzewami i tylko starsi mieszkańcy z rozrzewnieniem będą wspominać czasy, gdy można było dojechać pociągiem do większego miasta. Wokół panuje spokój, mącony jedynie dźwiękami przejeżdżających nieopodal aut.
W niewielkim pokoiku na piętrze przebywają dwie osoby. Trzydziestokilkuletnia kobieta i jej dziesięcioletni syn. Dzieciak jest bardzo podobny do matki i gdyby nie krótkie włosy i typowo chłopięcy strój mógłby śmiało uchodzić za dziewczynkę. Siedzą naprzeciwko siebie na podłodze wyścielonej dywanem i jak do tej pory doskonale się bawią. Właśnie się przekomarzali na temat znaczenia imion i teraz przyszła kolej na matkę, żeby wyjaśniła, dlaczego nadała synowi takie imię, a nie inne. Kobieta była
w doskonałym nastroju, co procentowało u niej nieco złośliwym humorem, natomiast jej syn był nabuzowany energią, która tylko czekała, żeby znaleźć ujście. Lubiła się z nim przekomarzać nawet kiedy był w tym stanie, ale zawsze starała się pilnować i nie przekraczać pewnej subtelnej granicy, po pokonaniu której chłopak wpadał w furię.
– Aner… – rzuciła w stronę syna i obserwowała jaka będzie reakcja.
– Co, jaki Aner? – chłopiec zapytał i widać było, że na pewno nie rozumie co oznacza to słowo. – Przecież gramy sobie w imiona, a to nie jest imię.
– Aner… – szepnęła raz jeszcze. – To przecież jest twoje imię. Dokładnie…
– Nieprawda! Nie mów tak! – zmrużył oczy i wykrzywił usta w podkówkę, jak gdyby za moment miał się rozpłakać.
– Dlaczego, syneczku? – pochyliła głowę i spojrzała na niego nieco z boku, po czym wykrzywiła twarz w uśmiechu, aby załagodzić jego reakcję.
– Bo nie chcę, żebyś mnie tak nazywała. Znam cię. Jak już zaczniesz, to nie przestaniesz. Ja jestem Andrzej i już – kiwnął głową sygnalizując w ten sposób, że to co powiedział nie podlega dyskusji.
– Wiem doskonale, jak masz na imię. Jestem w końcu twoją matką. – Wyjaśniała cierpliwie. – To ja ci przecież nadałam to imię, bo twój ojciec miał to gdzieś. Pił przez dwa tygodnie na umór, kiedy się urodziłeś, a przed twoim urodzeniem tego nie ustaliliśmy. Wszyscy faceci są tacy sami – zakończyła teatralnym westchnieniem.
– Nie mów tak! Tata nie jest taki – chłopak zacisnął szczęki
i zwinął dłonie w pięści. Pochylił się w jej stronę, jakby się szykował do ataku. Widać było, że ledwie panuje nad sobą.