Sztuka teatralna "Modlitwy za Dusze"
Próba ukazania ludzkich zachowań podczas wizyt na cmentarzu. Zatracenie przez ludzi idei święta i związanych z tym zachowań oraz tradycji i obrządków. Rozmowa dwóch duchów, którzy za swe zbrodnie są skazani na wieczną tułaczkę pomiędzy grobami bez szans na odkupienie. Lamenty kobiety - upiora, która zabiła swoje maleńkie dziecko, a później odebrała sobie życie. Rozważania mężczyzny, który przychodzi na grób swojej żony i przypomina sobie dawne dzieje. Dostrzega upiora i ma możliwość porozmawiania z nim.
Sztuka teatralna "Modlitwy za Dusze"
OSOBY:
Wiktor – mężczyzna, który na grób przyszedł.
Ewa – Zmarła, na której grób zeszła się rodzina.
Upiór – duch kobiety, która zabiła dziecko.
Jola – matka i żona.
Robert – mąż Joli.
Piotrek – chłopiec, który przyszedł z rodzicami.
Kasia – siostra Piotrka.
Staruszek – ojciec Roberta.
Dwa zbłąkane duchy.
Samotny podróżnik
W tle słychać głosy:
Święto, święto, ledwie krok przed nami.
Za dni kilka nastąpi, będziem świętowali.
Ci co już odeszli, przeszłością się stali
czekają na nie, jak na wybawienie.
Rok w rok jest podobnie, nic tu się nie zmienia.
Losy żywych z martwymi splątane na wieki.
Nieuchronność nastąpi, gdy opadną powieki.
Wchodzi mężczyzna na scenę.
Wiktor
Chodzę, chodzę i chodzę.
Krok za krokiem, jak wariat lub jak geniusz, może.
Ale co ze mnie za geniusz?
Tyle ograniczeń mózg mój obwiązuje,
że choćbym się wysilał z kretesem przegrywam.
Kroczyć każdy może, bo to żadna sztuka.
Prawa w przód, lewa w przód, banalne czynienie,
lecz powiedzcie to wężowi albo… zwykłej rybie.
Albo dziecku małemu, co dopiero raczkuje.
Dajmy spokój chodzeniu, o czym innym mowa.
Mam na imię Wiktor, lecz czy to istotne?
Bo czy ma znaczenie, kim jestem?
Powiem więcej i spytam, co ja tutaj robię?
Codziennie tu przychodzę,
jak ten stary głupiec, co z czasem nie ma co zrobić,
choć czasu coraz mniej po kieszeniach chowam.
A one są dziurawe, bo chwila mi szybko z kieszeni ubywa.
No dobrze… może nie codziennie,
ale w każdym razie dosyć często, chyba.
Inni rzadziej przychodzą, a niektórzy wcale.
Ale częściej też pewnie, tacy się zdarzają,
co groby bliskich swoich tłumnie odwiedzają.
Cholera, a co to jest często?
Gdzieś jest napisane?
Jaki nakaz, przepis, zwyczaj… to nam reguluje?
Raz na miesiąc, raz na pół roku, dwa razy w tygodniu?
Nie wiem… uff.
Przystaje i patrzy w niebo.
Ale po co?
Co mnie ciągnie w to miejsce, jak pijaka do baru?
Kogo ja odwiedzam, przychodzę w gościnę?
Przecież już ich nie ma.
Odeszli, umarli, w proch się obrócili.
Taka jest biologia, wszystkich przeznaczenie…
że co się urodzi wkrótce umrzeć musi.
A co po nich zostało?
Wspomnienie, wspomnienie…
tak właśnie, wspomnienia.
O tak, tych w głowie posiadam niemało.
Wystarczy wstecz myślami sięgnąć, pamięć wysondować
i już się pojawiają, pełna jest ich głowa.
Ileż to historii, wydarzeń bez liku
zaraz się wzorcowo zza głowy wychyla.
I choćbyś się odganiał, przychodzi łaknienie,
by zatopić się w odmętach tych rzeczy sprzed laty.
Fajne, miłe i wredne, przykre, nawet straszne.
Ale wszystkie ciekawe, wzbudzają sentyment
i nie ma człowieka co by im nie uległ.
Tu ciocia, tam dziadek,
kuzyn co na drzewie majtki swe zostawił,
gdy skoczył do wody.
Pierwszy niezdarny pocałunek,
aż w nogach mrowienie tak straszne poczułem,
że nawet teraz czuję, jakbym dziś całował.
Dziadka imieniny, pierwsze upojenie wódką,
co zwinąłem z kuchni, cicho, po kryjomu.
Pierwsza bójka i synka mojego cudne ocalenie,
gdy się topił i nikt z gapiów na ratunek nie skoczył.
Jezu, słodki, ile tego.
Kim bym był bez tych wspomnień?
Z książką mi jedynie przychodzi porównanie… chińską ręką pomazaną,
a ja nie znam języka, by się fascynować historią spisaną.
Spuszcza wzrok i patrzy przed siebie.
Pusto tu, jakby żywi wzorcowo miejsca tego unikali.
Jedna staruszka, druga, ooo…
i facet jakiś tam na ławce siedzi,
co jeszcze się przede mną na tym świecie zjawił.
Więcej żywych nie ma, jakby się zmówili
i siły wszystkie zbierają na ten dzień szczególny,
co szybkim krokiem zmierza.
Wtedy się tu hałastra, tłumy liczne zwalą
i jak szarańcza zaleje cmentarz żywą falą.
O, a tam rodzinka cała na mogiłę zmierza.
Do babci, mamy i żony, choć nestor tego rodu,
jak otumaniony ciągle tylko powtarza zwariowane słowa.
To uroki starości, że się umysł niszczy
i o części woła, których nigdzie nie ma.
Jest jak maszyna stara, gdzie tryby popsute
i już żaden mechanik cudu nie dokona.
No cóż, róbcie swoje, ja swoje też zrobię.
Trochę się pokręcę, postoję przy grobie,
a później jak się znudzę, do domu powrócę.
Przy jednym z grobów zbiera się rodzina.
Pięć osób w różnym wieku.
Hałasują, przepychają się, aby znaleźć najlepsze miejsce przy grobie.
Robert
Piotrek, jest tam może coś jeszcze?
Sprawdź dzieciaku, bo się mama wścieknie.
Piotrek
To już ostatni znicz, tato.
Nic tam więcej nie ma.
Robert
Dzięki, chłopaku, tyłek mój ratujesz.
Jola, gdzie mam to postawić?
Po co ja się pytam i tak mnie poprawisz.
Jola
Tu, na lewo trochę.
Nie pół metra w lewo.
Trochę, to jest trochę.
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Piotrek
Tata, dasz mi znicz zapalić?
Kasia
Taa, tobie.
Piotrek, za smarkaty jesteś, jeszcze nam coś spalisz
albo dziurę w swojej kurtce,
jak przed rokiem w rękawie wypalisz.
Jola
Robert, jeszcze przesuń.
Słyszysz mnie, jełopie?
Robert
Tak? Tak jest dobrze?
Jola
Jeszcze trochę, żeby wszystko było widać,
jak ktoś będzie przechodził i zechce podziwiać.
Robert
Boże Święty, kobieto.
Aż takie ma znaczenie, gdzie co sobie stoi?
Do rodziny zbliża się tajemnicza postać.
Samotny podróżnik
Na palcach delikatnie, powoli, leciutko,
tak by nikt nie widział, chociaż jest mi smutno,
że oblicza swego ukazać nie mogę.
Jam samotny podróżnik, ujmując to ściśle.
Obserwator, co widzi, lecz nawet nie patrzy.
Tyle wam wystarczy, reszta tkwi w domyśle.
Podróż moja jest długa i celu nie widać.
Prosto jeno iść mogę, czasem zboczyć trochę,
lecz ciągle do przodu, tak mam przykazane.
Bagaż ciężkich doświadczeń w tej walizce niosę.
Ciąży mi to bardzo, lecz jakoś to zniosę.
Gorsze są mojego sumienia wyrzuty,
jest to balast podobny do ciężkiej pokuty.
Wpada pomiędzy dorosłych.
O bezczelni ludzie, głupotą przeżarci,
kim wy być zechcecie na tym dziwnym świecie,
co do niego wnosicie, czyście życia warci?
Jak te ptaki bezmyślne kłapiecie dziobami.
Milczeć macie na Boga!
Cisza nastać powinna. Cisza!
Do was wołam, ludzie!
Zaczyna tańczyć pośród grobów.
Bezcześcicie pamięć, tych co w ziemi legli,
umarli na choroby, czy może polegli
w bitwach co się przed laty wszędzie rozgrywały.
Żołnierz, cywil, kapelan, człowiek duży, mały,
bogaty czy też biedny o to jedno prosi,
by pamięć uszanować, gdy kwiaty przynosisz.
Szarpie starego człowieka za ramię.
Hej, ty, stary człowieku,
co za głupca uchodzisz klepiąc wciąż od rzeczy.
Ty porządek zaprowadź, rodziną potrząśnij,
by się wszyscy opamiętali, w karby zaraz wzięli
i wstydu nie przynosili żyjących wspólnocie.
A teraz uciekam, ale jeszcze wrócę.
Albo krzyż na was położę, boście nic nie warci.
Dzieci przepychają się, kłócąc się zawzięcie.
Piotrek
Wydrą jesteś parszywą
i wszystkie wydry przewyższasz na świecie!
Kasia
A ty dzieciak, głupi.
Smarkacz, co nawet znicza zapalić nie umie!
I jeszcze to ci powiem, że ty głupcem jesteś,
nic ci po rozumie.
Piotrek
To ty jesteś głupia i wszystko widziałem,
jak się czerwieniłaś, gdy chłopak od sąsiadów
śpiewał pod oknem głupawą piosenkę.
Kasia
Czekaj ty smarkaczu, zaraz cię…
Robert
Cisza ma być!
Dzieciaki jesteście, a się zachowujecie,
jak stado wróbli w zatłoczonym mieście.
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Jola
Słuchajcie ojca, bo jak nie…
Robert ucisz ojca swego.
Kasia
Ucieka śmiejąc się.
To co? Klapsy na cmentarzu?
Mamo mnie już lat piętnaście świeci w kalendarzu.
W przeróżnych mnie miejscach pokory uczyłaś,
ale nigdy pomiędzy grobami mi nie przełożyłaś.
Jola
Zamilcz, dziewucho!
Zamilcz, bo cierpliwość tracę!
Robert
Jola, proszę. Ciszej, na Boga!
Dzieciakom się nie dziwię, ale ty kobieto?!
Jak przekupki na targu.
Pół cmentarza musi słyszeć, że znicz zapalamy?
Jaka matka, takaż córka, odlew swojej mamy – wzdycha.
Jola
Zamknij się, durniu i odsuń się wreszcie.
Sama to zaraz ogarnę.
Nie chcę, żeby mi kto wytknął, że grób twojej mamy
źle jest przystrojony albo zaniedbany.
Robert
Tylko nie durniu, do diaska
i od kiedy to się tak troszczysz o grób mojej mamy?
Koty z nią darłaś bez przerwy, gdyście się spotkały.
Jola
Bo wydra to była, jakich w świecie mało.
Nadal jej nie cierpię, ale przyjść tu muszę,
by mnie ludzie bezczelni nie obgadywali.
O groby zadbać trzeba, tak tradycja każe,
a ja jej przestrzegam, dlatego przyłażę.
Robert
Dobrze, skończmy wreszcie, bo ludzie słuchają.
Piotrek
Tato czy ludzie to my? Czy to my słuchamy?
Kasia
Cicho bądź ty głupku!
To są kłótnie mamy i taty, a nam nic do tego.
Starzy są to się kłócą, tak w małżeństwie bywa.
A ty się wtrącasz, jak osiołek głupi,
jak ten szczeniak co się uczy i sensu nie chwyta.
Piotrek
Szczeniak, czyli pies?
Kasia
Tak pieseczku.
Piotrek
Mamo, a Kasia mnie od psów i osłów bez przerwy wyzywa!
Tato, każ jej przestać i konkretny jej wpier…
Robert
Cisza, do cholery!
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Jola
Nie krzycz na dzieci, bo ci…
Aaaaa… cierpliwości mi dajcie,
bo zaraz jak ten granat z głośnym hukiem łupnę!
I ojca swojego uspokój, bo gada od rzeczy.
Robert
On tak zawsze gada, jak ten nakręcony.
Tak jest od śmierci mamy, czyli jego żony.
Co mam zrobić, zatkać szmatą gębę?
Worek na głowę wsunąć, by nie było słychać?
Przecież on jest ciężko chory, to niech sobie gada.
Chory ze starości lub na starość, chyba.
Teraz nagle usłyszałaś, że wciąż to powtarza?
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Jola
Blada i blada ileż można słuchać!
Żeby choć co mądrego z ust jego
od czasu do czasu raczyło wylecieć.
Staruszek
Biada, bia…
Jola
Zamknij się człowieku!
Cicho być nie możesz, pomarszczony trupie?
Po co ciągle gadasz, jak ten nakręcony?
Rób tak tylko nadal, dołączysz do żony.
Jezu słodki. Idę, bo zaraz zwariuję!
Pierwszego przyjdziemy na mszę to wam obiecuję
I ani dnia wcześniej, godziny, minuty.
Dzieci idziemy, nic tu po nas, wracamy do domu!
Robert
A my, moja wściekła żono?
Jola
W samochodzie czekamy!
Lepiej się pośpieszcie.
Robert
A znicz? A tatuś?
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Jola
A gdzieś mam ten znicz i gdzieś tatusia twojego!
Chłopczyk
Mamo, ja znicz zapalę. Mamo?!
Jola
Nic nie zapalisz. Do wozu, kolego!
Zmarła
Pojawia się znikąd.
Dzieci moje, wnuki… i Bóg wie kto jeszcze.
Po coście przybyli w to ustronne miejsce?
To co z ust wam wypada
jest niesione wiatrem i uszy me rani.
Rozumiem, że to wizyta, ale celu nie znam.
Imienin dzisiaj nie mam.
Nie jest to rocznica urodzin sprzed laty.
Po co więc przyszliście, przynieśliście kwiaty?
Wiem już, pojęłam, rozumiem przesłanie,
że święto szczególne, czekałam ja na nie.
Gdy się tłumy ludzi przez cmentarz przewiną,
jak owiec stado spędzane przed zimą.
Niemal milion zniczy na mogiłach zapłonie,
kwiatów co niemiara ścięta wnet zostanie
i przesłoni imiona tych co pochowani.
Człowiek przy człowieku i przy głowie głowa.
Niezliczona hurma przyjdzie na wezwanie.
Wszystko zdepczą, śmieci pozostawią,
jak gdyby teren cały wzięli w posiadanie.
Ale to nasza ziemia i wam żywym wara!
Takie to na dzisiaj jest moje przesłanie,
bo to ważna sprawa, na pewno nie błaha,
gdyż to dom mój jest i moje mieszkanie.
Wy wrócicie skąd przyszliście,
by żywot swój bez sensu ciągnąć niestrudzenie.
Po latach jednak stopniowo zaludnicie tę ziemię.
Trzeba tylko byście ducha ostatniego z piersi wypuścili,
a później już tylko w tej ziemi wzorcowo wręcz zgnili.
Jesteście zaślepieni, tak jak i ja byłam.
Dopóki nie przejrzałam, kiedy tu przybyłam.
Fizyczne me oczy zamknęłam na zawsze,
lecz duchowe rozwarłam, jak wieloryb swą paszczę.
Kim jest ten starszy człowiek?
Coś do niego czuję i ważnym się zdaje,
ale ja nie pamiętam.
W głowie pustka, w myślach luka.
Gada on wciąż od rzeczy, lecz głos mi znajomy.
Podejść, zagadać, zapytać?
Lecz czy mi odpowie?
Czy usłyszy me słowa
i czy mnie zrozumie,
skoro umysł jego jest teraz jak wzburzona woda?
Spróbować, nie próbować?
Dylemat mam jak ta nastolatka,
która po raz pierwszy może się całować.
Lecz nie wie, czy powinna,
czy to nic zdrożnego naturze folgować?
Podejdę i zapytam.
Co mnie to kosztuje?
Zbliża się do staruszka.
Zmarła
Janie… Skąd ja znam to imię?
O, Boże, przecież to on!
Nikt inny, on właśnie!
Poeta, co opisać umie,
ubrać w piękne słowa nawet banał nijaki,
teraz mi potrzebny, by opisać co czuję.
Mój język zbyt ubogi, by przybrać to w słowa.
Słów spisać nie mogę, pozostaje mowa,
A mowa to słowa, które okaleczę,
więc powiem najprościej: – Chwalić imię Boga!
Po trzykroć chwalić, nawet tysiąc razy!
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Zmarła
Janku, teraz cię poznaję, wiem kim dla mnie byłeś.
Janku, Jasiu, Janeczku.
Kochany mój przyszedłeś do mnie w odwiedziny?
Wcześniej też cię widywałam, ale obcym się zdałeś.
Dziś jednak na oczy przejrzałam.
Nie wiem co się stało, że mnie teraz olśniło
i sprzed oczu kotarę ktoś mi zechciał zerwać.
Czyja to ręka, nie spytam, bo bardzo się boję,
że poruszę lawinę, co mnie zmiecie prędko
i w czeluści pogrąży,
i już tam zostanę.
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Zmarła
Janku, czy ty mnie pamiętasz?
Rozumiesz me słowa?
Pojmujesz, co do ciebie mówię?
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja…
Zmarła
Janku, to ja twoja Ewa.
Żona twoja i matka, tego, co przy tobie stoi.
Odezwij się, proszę.
Daj mi znać, że trafiają do ciebie me słowa.
Staruszek
Biada, biada.
Zmarła
Coś się chyba dzieje?
Dźwięki, które wysyłam niszczą mur,
co go w głowie ktoś ci wymurował.
Słowa mają moc twórczą, lecz i destrukcyjną.
Myślę, że się wkrótce jakoś dogadamy,
że mnie poznasz, kochany.
Pamiętasz, jak się śmiałeś z imienia mojego?
Że jestem jak ta Ewa z Edenu,
co to cię uwiodła i skosztować owocu dała
wcześniej nieznanego, wręcz zakazanego.
Staruszek
Biada, biada. Dupa moja blada, ha, ha.
Ewa?
Biada, biada.
Ewa?
Zmarła
Tak, to ja, najdroższy.
Wreszcie mnie poznajesz,
czy tylko udajesz, by mnie zranić mocno?
Staruszek
Nie, nie, o Boże!
Nie i… i tak, na pewno.
Niczego nie udaję, widzę i poznaję.
Straszny sen chyba śniłem, jakby mnie nie było.
Żyłem, byłem, a jakby mnie kto spętał.
Nie, nie mnie, a umysł mój raczej.
Niby wszystko widziałem, oczy sprawne miałem
i uszy też chwytały co do mnie mówili.
Jednak ja nic nie pojmowałem,
a język mój głupi wciąż wypluwał same banialuki.
Zmarła
Ale to już minęło.
To była choroba, co niemoc ci niosła,
ale już jej nie ma.
Odeszła, a ty już powróciłeś do świata,
w którym wcześniej żyłeś.
Nie wiem tylko, dlaczego?
Co się stało lub stać się ma,
czego skutkiem ta zmiana?
Jaka jej przyczyna i jakie znaczenie?
Staruszek
Nie wiesz?
Zmarła
Błądzę nieświadoma, zbyt wiele tych, nie wiem.
Stąd natłok pytań z ust mych wyrzucony.
Staruszek
Ty nie wiesz?
Ty co z drugiej strony czerpać możesz wiedzę, nie wiesz?
Przecież to jest proste.
Mój czas już się kończy, wybija godzina,
gdy przez rzekę przejdę na jej drugą stronę.
Ty mnie tam przywitasz, jak innych witałaś.
A ja cię uściskam, jak podróżnik, co wrócił z podróży,
na której był przez miesiąc albo i rok cały.
Zmarła
Mogłam się domyślić, wszak to oczywiste.
Teraz dopiero dostrzegam,
co czas ci uczynił przez te wszystkie lata
próbując cię stopniowo ze śmiercią zeswatać.
Twoja świeca jest krótka i już się dopala.
Dni ci pozostały, godzin również trochę.
A później do mnie przyjdziesz i dłonie złączymy.
Staruszek
Złączymy, oj złączymy
i jak kiedyś w kościele znów się połączymy.
Nie wypatruj mnie jutro ani za dni parę.
Choroba mnie zmoże i w łóżku zostanę,
choć to nie pomoże,
bo tylko odwlecze, to co nieuchronne.
Wypatruj mnie w tym miejscu, ja tu przyjdę w chwale i…
Robert
A co ty tam pod nosem tato znowu wygadujesz?
Po co ja się pytam? – do siebie.
Od śmierci mamy wciąż te same słowa z ust wiecznie wyrzuca,
tylko teraz dużo ciszej.
O kłopoty się proszę, żeby mi tu zaczął krzyczeć
i wstydu mi narobił, jak nieraz bywało.
Staruszek
Spogląda na syna, ale szybko odwraca wzrok
No proszę, wstydu mu przynoszę.
Tyle od syna słyszę, a ja tylko i aż o szacunek proszę.
Rozgląda się w poszukiwaniu Ewy.
Ewa, gdzie jesteś? Gdzie jesteś, kochana?
Zniknęłaś, odeszłaś przez tego bałwana,
co uwagę moją odwrócił na sekundę jedną.
Ewo, słyszysz mnie?
Kobieto, wracaj do mnie teraz lub chociaż,
gdy zasnę zechciej mnie odwiedzić.
Zmęczony już jestem i kres mój się zbliża.
Czuję, wiem na pewno, że ostatni raz cię tu odwiedziłem.
Więcej tu nie przyjdę, chyba że na marach.
Wiktor
Strasznie się dziś czuję.
Coś mnie boli głowa i w plecach coś strzyka,
i zgaga mnie truje, jakby chciała jelita me strawić.
Może być jeszcze gorzej?
No pewnie, że może.
Paweł co z nim po drzewach skakałem, na tańce chodziłem,
od lat pięciu skutecznie w mogile ukryty.
Wieko mu przyłożyli, do dołu spuścili
i ziemią przysypali, jakby nie żył ni chwili.
Był człowiek i go nie ma, koniec.
Zostało po nim już tylko wspomnienie.
Lecz wspomnienia z czasem bledną i tracą znaczenie.
Kontur ważnych rzeczy się zatraca powoli,
pamięć paruje i szczegółów świat cały zanika.
A gdy zniknie pamięć, to i człowiek znika.
Jak gdyby się nie urodził, jakby go nie było.
Ileż jest takich mogił, których nikt nie zwiedza.
I nawet w święto zmarłych nikt ich nie odwiedza.
Głupi grabarz wkrótce przyjdzie,
łopatą mocarną szczątki powyciąga i do wora wrzuci.
Ech, i nie ma już śladu po byłym człowieku!
I jest tak, jak gdyby nigdy nie wyszedł on z łona
i żadna kobieca dłoń nie głaskała mu czoła.
Nie mówiła, że jest słodki, przecudny, kochany.
Piękne słowa z ust kochanki, jak i również mamy,
wlewały w jego serce miodu beczki całe,
a on był wtedy szczęśliwy.
Pocieszenie marne.
Dwa duchy
Pojawiają się i rozpoczynają dialog.
Pierwszy
A gdzież nas to tym razem złe wichry przywiały?
Drugi
Jak to, gdzie? Na cmentarz.
Pierwszy
Racja, wszak nigdzie indziej przybyć nam nie dane.
To pokuta jest i kara nasza,
żeśmy uwięzieni w niewielkim zakątku, połaci tej ziemi.
Drugi
Dlaczego stąd wyjść nie mogę?
Tak mnie ciągnie do ludzi, nie jest wolna ma wola.
Gdy nadejdzie ta pora i się wreszcie doczekam,
i z cmentarza wypuszczą
tak jak parę chartów ze smyczy nas spuszczą,
to zaraz odwiedzę bliskie sercu miejsca,
gdzie kiedyś bywałem,
gdy serce w piersi biło rytmem wyznaczonym.
Pierwszy
Liczysz, że nas wypuszczą?
Takie masz marzenie?
Drugi
A dlaczego więzić nas mają do kresu samego?
Każda kara, pokuta, kiedyś się zakończy.
To tylko kwestia czasu oraz cierpliwości.
Pierwszy
Cierpliwości masz mało.
Drugi
A ty niby masz wiele?
Pierwszy
Nie, ale mam co innego.
Drugi
Co niby?
Pierwszy
Skromność i pokorę.
Tego się nabawiłem, gdyśmy tu trafili.
Od tego momentu, tak właśnie, od tamtej to chwili,
wiem, że nie bez powodu świat mój jest dziś tutaj.
To jest moja skromność, to moja pokuta.
Za pokutą idzie kara, którą odbyć muszę,
a pokora sprawia, że lepiej to znoszę.
Drugi
Ależ to niesprawiedliwe!
Perspektywa wieczności w jednym tylko miejscu,
bez szans na zmianę sprawia,
że prawie się duszę, choć płuc już nie mam,
które by wciągały do siebie powietrze.
Pierwszy
Mam ci znowu przypomnieć, co myśmy zrobili?
Czyżbyś już zapomniał, bracie,
że trzy życia mamy na swoim sumieniu.
Nie kojarzysz huku wystrzałów,
zapomniałeś twarze, tych co na ziemię upadli
i u stóp naszych wydali ostatnie swe tchnienie?
Drugi
Pamiętam, och, pamiętam.
Pierwszy
A więc dobrze, bo pamięć to wszystko, co nam pozostało.
I co by nie mówić, jest tego niemało.
A co do teraz, to z tym problem jest mały,
gdyż choć patrzę to żadnej nie widzę odmiany.
Skoro „teraz” jest takie, przyszłości nie będzie,
a właściwie to będzie, lecz taka jak teraz.
Drugi
Czyli jaka, przeklęta?!
Zapętlona na wieczność?!
Pierwszy
Nijaka!
A co to znaczy nie wiem, opisać nie umiem.
Drugi
Nijaka, tak, nijaka.
Piękna definicja i wszystko oddaje.
To jak ptaka opisać, że coś lata i lata.
Pierwszy
O przeszłości jedynie mogę dyskutować.
Drugi
Ale to już było, a ja chcę przyszłości innej zakosztować.
Doświadczyć odmiany, z ludźmi pofolgować.
Do ucha im krzyknąć, nagle się obetrzeć o ich głowę, plecy
albo twarz swą pokazać, by się przerazili.
A tymczasem jestem dla nich tym czym bywa powietrze.
Nikt mnie nie zobaczy, usłyszeć nie zdoła,
a ręce ich przez me ciało przechodzą jak woda,
co się wlewa do naczynia lub stamtąd wycieka.
Pierwszy
Skończmy wreszcie i może dla odmiany zmieńmy nieco temat.
Niedługo święto nasze, tak twoje, jak moje.
Drugi
Dokładnie, jak mówisz.
O tym mogę rozmawiać, bo mi wtedy spokoju i rozsądku napływa.
Co myślisz i co poczujesz, bracie,
gdy tłumy jak co roku w tym miejscu zobaczysz?
Święto, święto, święto tak gromko zawołasz,
czy może zaklniesz szpetnie i rzucisz złe słowa?
Pierwszy
Co roku jest to samo.
Tradycja oraz zwyczaj tak im nakazują
spęd ogłaszać i tłumnie w to miejsce przybywać.
Nic nie mam do ilości, ale te zwyczaje?
Drugi
Masz rację. Zwyczaje, a właściwie brak ich.
Dobre wychowanie w domach chyba zostawiają,
o ile je mają.
Pierwszy
Krzyki, śmiechy, a czasem to nawet przekleństwa,
najczęściej jakby ze wstydem z siebie wydawane.
Lecz jednak te złe słowa napchane są złością, zawiścią, pogardą
i do tego jeszcze pychą pospolitą.
Drugi
Święte słowa, święte słowa.
Lecz nie każdy tak ma.
Nie próbujmy wszystkich pakować do jednego wora.
To by była przesada, a nawet przekora.
Przychodzą również tacy, co to wiedzą, gdzie są
i potrafią godnie wśród mogił pokorę zachować.
Pierwszy
Są tacy, są, ale ile ich jest?
W procentach, czy w liczbach, mniejszość, większość?
Ilu ich bez mała?
Drugi
Nie wiem. Trudno jest mi zliczyć,
gdy się masa bez przerwy wśród grobów przemieszcza.
Ale jest nadzieja.
Dobroć jest jak ten wirus, co miłość rozsiewa
i lepszych z czasem będzie więcej.
Taka statystyka.
Pierwszy
Może i masz rację.
Ale ten wirus dziwnie słabym jest
lub odporność w tamtych przeogromna bywa.
Lata płyną, a zmiana tak wolna się staje,
że nawet jej nie widzę, dostrzec jej nie mogę.
Drugi
To tylko kwestia czasu, a on wolno płynie.
Nie dla wszystkich równo i nikt nie rozumie,
dlaczego tak się dzieje.
Co dla żywych wiecznością się zdaje,
dla nas ledwie tygodniem, no może miesiącem,
ale te czasu okresy granice swe mają.
Pierwszy
Na nic są tu teraz rozważania nasze.
Przybądźmy w to wielkie święto,
wszak to święto nasze i radujmy się jak jubilaci,
którzy gości przyjmują,
a gdy będzie po wszystkim sam to podsumuję.
Plusy i minusy podliczę sumiennie,
chociaż marny matematyk jest ze mnie.
Drugi
Ja ci dopomogę, taka moja wola,
zdania swego nie zmienię.
Będziemy się cieszyć lub może pomstować.
A teraz z Bogiem, przyjacielu.
Wiwat wola Boga!
Pierwszy
Wiwat wola Boga!
Wiktor
Siedzi na ławeczce
Gdzie wzrokiem sięgnąć mieszkania widzę
tych co niegdyś żyli.
Najmniejsze z kwater, jakie wymyślić zdołała natura.
Tu historia spisana kolejami losu,
a życie jest proste, mało w nim patosu.
Dom, praca, dziecko, szkoła
i od czasu do czasu zabawa szalona.
Tak właśnie, szalona.
Bardzo lubię to słowo: szalony, szalona.
Szaleństwem jest już sam fakt,
że wychodząc z łona w perspektywie mamy,
że trafimy w to miejsce.
Tak, tak, tak właśnie.
Już miliardy głupców dotarły do końca.
Często przy tym nie wiedząc, że się koniec zbliża.
Niegdyś pełnymi płucami chwytali powietrze.
Słowa na wiatr bezmyślnie rzucali
i w uśmiechu twarze swoje wykrzywiali.
Całowali, lżyli, kochali i nienawidzili.
W pełni korzystali z tej króciutkiej chwili,
którą w prezencie od Boga dostali.
Jedni żyli miesiąc, inni sto lat żyli.
Byli tacy, co pełnią życia przeżyli te lata,
Ale byli i tacy, dla których to strata była tylko, że im życie dano.
Każdy chciał żyć, taka wola Boga
i żaden z nich nie wierzył, że żywota dokona.
A czymże jest życie?
Czy to krwiste mięso, co z czasem się psuje?
A może coś wzniosłego, co o cud się ociera?
Rozważania to są, które niejednego filozofa złożyły do grobu
albo rozum odebrały, zepchnęły w depresję.
Nie mam się z kim spierać, bo żony już nie ma.
Pozostał po niej marmur z imieniem,
nazwiskiem, datą śmierci oraz urodzenia,
ot i już po wszystkim.
Coś tam pewnie w ziemi jeszcze pozostało.
Drewna trochę i kości, chce się krzyczeć:
Mało!
Mało, mało i jeszcze raz, mało!
I to ma być wszystko, co mi z żony zostało?
A gdzie miłość, szacunek, radosne okrzyki, czułości, umizgi,
gdzie kłótnie szalone?
Wszystko to się składało na me życie całe,
a właściwie to na okres, kiedy z tobą byłem.
Byłem, żyłem… wtedy właśnie żyłem.
A co teraz Agatko?
Teraz, gdy cię nie ma?
Zabrała cię śmierć szalona, pochłonęła ziemia.
Jesteś teraz tak blisko, lecz jednak daleko.
Dzieli nas dziś wszystko i nic nas nie dzieli.
Wystarczy sobie w łeb strzelić,
przybędą anieli i zabiorą w inne miejsce.
Trochę krzyczeć będą, że tak nie wypada,
by sobie życie odbierać, że biada mi, biada.
Ale później wybaczą
i po jakiejś karze znowu ciebie zobaczę.
Och plotę dziś od rzeczy.
W miejscu, gdzie teraz jestem tak mi nie wypada,
bo obrażam Boga.
Tęsknię bardzo za tobą, jak jakiś szaleniec,
jak narkoman za dawką, której nie otrzymał.
Jak spragniony za dzbanem pełnym zimnej wody,
gdy mu żar pustynny suche gardło wypala.
Ciągle zewsząd słyszę, biada, biada, biada
i tak sobie myślę, że to słowo za komentarz starczy.
Upiór
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
Na Boga, na Boga!
Nieszczęście!
Tak to jest tragedia,
że tak straszną rzecz uczyniły ręce… moje.
Moje ręce, czy obce, jaka to różnica?
Jaka?
Boże, co ja plotę
i jak bez mózgu istota teraz porównuję?
Szukam ratunku dla czynu, ale wszak go nie ma.
To mój pomysł był i moje działanie.
Chciałam dobrze dla siebie,
o życie nie dbałam, co się we mnie tliło
i które później na ten świat wydałam.
Gdy się matką stałam, rozum postradałam
i już się skończyło, przepadło, nie było.
Oj biada mi, biada!
Rozgląda się i dostrzega w oddali Wiktora.
Zmierza w jego stronę.
Wiktorze ty mnie widzisz, wiem ja o tym
i pewna też jestem, że słyszysz me słowa,
jak rozpaczam i wołam.
Czyż jestem szalona?
Nie, nie jestem szalona,
bo zaraz odezwiesz się do mnie i zapytasz,
skąd znam imię twoje.
Wiktor
Boże słodki.
Słyszę cię i widzę, tak jak innych słyszę i innych też widzę.
Człowiek tylko żywych winien oglądać i nikogo więcej.
Ja jednak ciebie słyszę i nawet dostrzegam,
jakbyś się żywa przechadzała ścieżkami bez celu.
I mówisz do mnie co się rzadko zdarza, a właściwie wcale.
Żaden martwy się dotąd do mnie nie odzywał.
Co innego widzieć, lecz uszu używać, to już inna rola.
Czy teraz już tak będzie, czy to wybryk jeno?
Pytanie z ust padło, odpowiedzi nie ma.
A imię moje skąd znasz?
Pewnie podsłuchałaś, jak ktoś do mnie wołał
albo gdy się do telefonu cicho przedstawiałem.
Upiór
Nie tak było.
Ja podsłuchiwać nikogo nie muszę.
Wiktor
A więc skąd? Zdradzisz tajemnicę?
Upiór
Ja z twoją Agatą wczoraj rozmawiałam,
ale twoje imię już dawno poznałam.
Ona mi różne rzeczy mówiła o tobie.
Wiktor
Mówiła? Żona moja?
To, dlaczego ja z nią rozmawiać nie mogę.
Przecież dar ten posiadam.
Upiór
Bo ona jest w grobie
i nie zamierza z tobą już nigdy rozmawiać.
Mówi, że to wbrew naturze i musisz poczekać.
Nie wolno ci się śpieszyć, powinieneś czekać
i spotkania waszego nijak nie przyśpieszać.
Ona słyszy, jak mówisz, ale to monolog
i monologiem zostanie, bo taka jej wola.
Wiktor
Skoro tego chce, ja to uszanuję.
Upiór
A teraz jeśli pozwolisz, zamieńmy dwa słowa
albo dwieście lub tysiąc.
Czeka nas rozmowa.
Wiktor
Przekleństwem jest ten dar, który mi nadano.
Nie chciałem ja tego, a jednak się stało.
Po co mi widzieć, słyszeć zmarłych duszy słowa.
Na co mi wiadomości, które mi znosicie?
Życie moje to mętlik,
w które wciąż wnosicie żale swoje i prośby.
Daremne skomlenia, daremne też apele,
bo ja władzy nie posiadam.
I siły też nie mam by spełniać życzenia.
Upiór
Ja od ciebie nic nie chcę!
Stracone me życie, dusza ma przeklęta
I tak już zostanie.
Ooo, ja nieszczęśliwa,
co nieszczęścia kamieniem jestem przygnieciona!
To co kiedyś przyjęłam do mojego łona,
chwilę później zabiłam!
Wiktor
Mam ci współczuć, kobieto?
Upiór
A chciałbyś?
Przełamałbyś strach, odrazę,
wsparł mnie dobrym słowem?
Wiktor
Wsparcia ci potrzeba, pomocną dłoń podać?
Ale ty ręki nie masz, ciała ci ubyło
i nic już nie zostało z powabów przecudnego lica,
pewnie takie było?
Upiór
O tak, tak, tak!
Piękna byłam, jak róża nad ranem zerwana.
Żaden się mężczyzna nie oparł urokowi, który roztaczałam.
Piersi miałam kształtne, wciąż je podziwiałam,
kiedy naga co dzień przed lustrem stawałam.
Biodra moje kuliste, na kształt gruszki soczystej,
a łono takie, że oczu od niego oderwać nie chciałam.
Twarz miałam piękną, rysy doskonałe,
oczy me błękitne.
Nimi powalałam każdego,
gdy spojrzenie ku niemu skromnie kierowałam.
Co ja plotę!
Skromności we mnie nie było ani grama, ni jotę.
Harda, butna byłam i głowę wysoko nosiłam
i choć niska wzrostem,
to jednak z góry na wszystkich patrzyłam.
Doskonała byłam i to mnie zgubiło.
Zbyt chętna, zbyt otwarta na pochlebstwa byłam.
Wielu mężczyzn do łoża swego przywołałam.
Aż się wreszcie stało!
Brzuch zaokrągliłam i dni odliczać zaczęłam.
Taka wtedy byłam!
Wiktor
O czym innym prawiliśmy, czy już zapomniałaś?
O pomoc mnie prosiłaś, ba nawet błagałaś.
Teraz ważniejsze dla ciebie kim byłaś,
od tego jaka jesteś oraz czym się stałaś.
Kiedy tu przybyłaś, zawodziłaś strasznie,
chwilę później buta wygraną znów była.
Upiór
Tak, tak, masz rację, Wiktorze, kochany.
Niby ciągle cierpię, rozdrapuję rany,
Ale wszystko to znika,
gdy sobie przypomnę czas, kiedy jeszcze żyłam.
Bez przerwy z tym walczę, lecz ciągle przegrywam.
Wiktor
Więc czego ci trzeba? Wypowiedz życzenie.
Upiór
Spełnisz je, kochany?
Wiktor
Tak się do mnie nie zwracaj.
Upiór
Przepraszam przez szacunek dla Agaty.
Przepraszam po stokroć i znowu zapytam.
Spełnisz je, Wiktorze?
Wiktor
Nie wiem.
Upiór
Nie wiesz?
Ja wszystko zrobię, aby cię przekonać.
Nie wiem, co zrobić mogę, ale ja to zrobię,
bo desperacja straszna mną dzisiaj steruje.
Pomóż mi, Wiktorze, bo chyba zwariuję.
Wiktor
Och, nie wątpię.
A teraz odejdź, zniknij lub pójdź w inne miejsce.
Ja tu się modlić przyszedłem i zaraz to zrobię,
więc proszę uszanuj mą prośbę
Daj przysiąść przy grobie i oddać się modlitwie.
O to ja cię proszę.
Upiór
Odprawiasz mnie? Zbywasz jak natręta?
Wiktor
Nie, kobieto, a raczej upiorze.
Daj mi czas, a gdy tu znowu przyjdę,
wtedy pogadamy.
Upiór
Uszanuję twe słowa, jesteś dla mnie dobry.
A dobroć to ostatnia rzecz jakiej się spodziewam,
tak od żywych, jak i tych co z góry patrzą w moją stronę.
Upiór odchodzi
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
1 LISTOPADA
Rodzina ponownie przy grobie.
Jola
No i jak, chyba ładnie wyglądam?
Robert
Nikt się nie doczepi.
Trochę tego dużo, ale mnie się podoba.
Mama byłaby dumna, gdyby to widziała.
Kasia
Tato ty o grobie, a mama o sobie.
Kurtkę nową ubrała i fryz też zrobiony.
Wystroiła się jak na dancing albo i na randkę
z jakimś nieznajomym.
Jola
A ty głupcze myślałeś, że o czym ja mówię.
Robert
No o grobie. Tak brzmiały twe słowa…
Jola
Im starszy tym głupszy.
Co mnie twoja matka obchodzi, na Boga.
Tyle forsy wpakowane, by nie być gorszymi od innych,
żeby mi nie zarzucono, że teściowa mi wroga,
o mogiłę nie dbam, jak wszyscy dokoła.
Ludzki język straszliwą jest bronią,
przed którą tarczy nie ma, gdy na cel cię weźmie.
Robert
I znowu mamy to samo.
To po co, jak maniaczka zniczy całą masę
i kwiatów bez liku, co roku kupujesz?
Jola
Już ci tłumaczyłam.
Inni też tak robią, więc i ja tak robię.
Wiktor
Oj, jak mnie denerwują popisy te twoje!
Co tydzień znicz zapalić, takie zdanie moje.
Za parę dni i tak wszystko w śmieciach wyląduje.
Tworząc hałdy odpadów, które ziemię trują.
Piotrek
O, mamo, tato, jeden znicz nam zgasł!
Ten najbliżej napisu.
Mogę go zapalić?
Mamo, tato, proszę!
Jola
Który, bo nie widzę?
Kasia
Ten przy zdjęciu babci.
Patrzy ona na nas z pięknej fotografii,
słucha też zapewne i się pewnie trapi,
że się żremy nad jej ciałem,
jak psów wściekłe plemię.
Robert
Dobrze, synu, zapal. Trzymaj zapałki, ale zrób to dobrze.
Bo się cmentarz cały dowie, że coś przypaliłeś – dodaje szeptem.
Pojawia się Ewa.
Zmarła (Ewa)
Dzieci moje kochane,
tak bardzo się cieszę, że was tutaj widzę.
Jestem taka samotna,
choć innych przyjaciół mam tutaj bez liku.
Bywam w innym miejscu i rzadko tu wpadam.
Jednak, gdy zobaczę, że mam towarzystwo,
to rzucam ja wszystko i prędko przybywam.
Kiedyś moi rodzice tak mnie wychowali, że gości,
choćby nieproszonych zawsze przyjąć muszę.
Przez dłuższy czas ogląda nagrobek.
Ognie, które tu płoną dają ukojenie,
dowód przy tym stanowiąc,
że pamięć wciąż żyje, że jeszcze nie kona.
Nie ma gorszej rzeczy niż być zapomnianą,
zniknąć bezpamiętnie
i nie budzić skojarzeń z rzeczami przeszłymi.
Nie wykrzywiać ust bliskich nostalgii wspomnieniem.
Nie ma tego dużo, a znaczy tak wiele.
Wnuczka moja i wnuk tak bardzo wyrośli.
Dziewczynka już prawie kobietą się stała,
a kiedy odchodziłam taka była mała.
Piotruś był ledwie brzdącem, a teraz… no proszę.
Syn się starzeć zaczyna. No cóż.
Nikt jeszcze wojny żadnej z naturą nie wygrał.
Palma, małpa czy osa równi są z człowiekiem
i te same zegary rytm im wybijają.
Tak też i żona Roberta
– kiwa głową z politowaniem – czasowi uległa.
Zgarbiła się, zmalała, farbą siwiznę maskuje,
lecz to niedorzeczne, bo zmian nie ukryje,
działanie zbyteczne.
Charakterek jej szelmowski pozostaje wieczny,
czas się go nie ima i żadne hormony nie zmienią już tego.
Mentalność wredna została, choć wiosen przybyło.
Ileż się wojen z Jolantą w przeszłości stoczyło.
Nie była dla mnie miła, czy też taka byłam?
Syn mój ma z nią udrękę, współczuję mu szczerze,
ale co ja mogę? Odmówię pacierze.
Kasia
No tym razem się sprawiłeś
i jedynie knot od znicza sprawnie zapaliłeś.
Brawo braciszku!
Piotrek
A co ty dla mnie dzisiaj taka miła jesteś?
Kasia
Zawsze jestem miła.
Piotrek
Nieprawda.
Ciągle mi dokuczasz, wciąż się ze mnie śmiejesz.
Kasia
Przepraszam, drogi bracie, już się uspokoję.
Piotrek
Dobrze, siostro.
Liczę, że twe słowo coś znaczy.
Ale jeszcze dopytam, skąd dziś zmiana taka?
Kasia
Bo rodzice się żrą przy grobie, a tu babcia leży.
A ja babcię kochałam, bo, bo… była kochana.
Mama jej nie cierpiała i wciąż na nią lżyła.
Piotrek
Lżyła? Nie rozumiem, bo to dziwne słowo.
Kasia
Oj! Inaczej, że jej ubliżała, obgadywała,
nawet się z niej śmiała.
A najkrócej mówiąc babci nie cierpiała.
Piotrek
Nie wiedziałem.
Kasia
Bo dzieciak jeszcze jesteś i niewiele pamiętasz.
Mama była wredna, a babcia wręcz… święta.
Ile miała w sobie cierpliwości, czułości
i nigdy się, przenigdy na nas nie złościła.
Zwierzyć się jej mogłam, gdy kłopoty miałam.
A teraz to ja czuję, jakby tutaj stała.
Piotrek
Babcia?! Duch babci tutaj z nami stoi?!
Kasia
Nie bój się, dzieciaku.
Ja mam tylko przeczucie, a poza tym nie musisz bać się,
bo duch babci krzywdy nikomu nie zrobi.
Piotrek
Nawet mamie?
Kasia
Nooo naszej mamie, to ja w sumie, nie wiem?
Choć myślę, że małe klapsy to by się przydały.
Piotrek
A dziadek przyjść nie chciał
na grób ojca mamy?
Kasia
Nie, nie wiem?
Piotrek
Ale jakiś inny się zrobił, jakby odmieniony.
Kasia
Tak, masz rację.
Smutny jakiś, ciągle zamyślony.
Zmienił się, jak wrócił z cmentarza,
z odwiedzin u żony.
Piotrek
Ja z dziadkiem rzadko rozmawiałem,
bo on tylko mówił, a ja go słuchałem.
I mówił ciągle to samo, jak ten nakręcony.
Kasia
Coś go tu odmieniło.
Przestał gadać głupoty i tak prawdę mówiąc,
to się już w ogóle do nas nie odzywa.
Jola – szarpie męża za ramię.
Robert! Robert, rusz tyłek!
Robert
Co?
Jola
Spójrz tylko w lewo.
Tylko nie tak od razu! Dyskretnie, na Boga.
Robert
I co? Na co mam patrzeć?
Jola
Zobacz tą blondynę w czerwonym. Ale się wystroiła.
Spódniczka tak krótka, że jej wszystko widać,
a makijaż zrobiła, jak ta prostytutka.
Robert
No co. Ładna babka. O co tobie chodzi?
Jola
Ładna? Gdzie ty masz oczy.
Ona nawet obok ładnej nigdy nie postała,
a ta kurtka, to pewnie po matce noszona.
Ciekawe…
Robert podejdź do niej i spytaj… albo nie.
Idź się dowiedz, ile szmatka ważyła,
Bo na pewno na wagę franca ją kupiła.
Ha, ha, ależ ja mam dowcip!
Niezła ze mnie piła!
Robert
Boże, Jola!
Nad grobem mojej mamy stoimy, kobieto.
Jeśli jej nie szanujesz,
to chociaż wstydu się szalem opleć i usta nim zasłoń,
bo kloaka z nich płynie.
Jola
Żartowałam, jełopie.
Nie chce mi się stać, dłużej.
W domu obiad czeka, tylko podgrzać trochę.
Wolę więc nie zwlekać
i do domu pójść, nim ruszy hołota.
Wtedy tłumy takie będą, że szpilki nie wetkniesz,
nawet tej bez gustu blondwłosej, szpetocie.
Robert
Ruszaj więc do domu, bo tam tata czeka.
Ja pojęcia nie mam cóż to mu się stało.
Kiedy stał nad grobem metr czy dwa ode mnie
na swój sposób majaczył, jak zawsze bez sensu,
a później… tak nagle się zmienił.
Pod nosem coś gadał lecz już inne słowa
i logika z ust jego wypływać zaczęła.
Coś go w jednej chwili nagle odmieniło.
Gdy wracaliśmy do samochodu to do mnie zagadał.
Nie powiedział to co zwykle o swej części ciała,
tylko że jest zmęczony, położyć się musi.
A w domu całkiem zamilkł.
Nikt już teraz słowa od niego wydobyć nie zdoła.
Jola
Oj, Robert, Robert, głupawy człowieczku.
Stary jest to pewnie coś zjadł i mu zaszkodziło.
Starcy właśnie tak mają.
Jabłko starte im dawać, a nie pyszną pieczeń.
Ja się nigdy do takiego stanu doprowadzić nie dam,
żeby być komuś ciężarem, balastem, brzemieniem.
Robert
Jola, ja się o niego boję.
Jola
Nie pleć głupot, człowieku!
Stary jest, może przyszła pora,
żeby miejsce zrobił młodszemu od siebie.
Taka kolej rzeczy, że młody już czeka,
aby zająć miejsce starego człowieka.
Robert
Nie mów tak. Nie mów.
Słowa twoje w pięść się zmieniają
i celują w szczękę, która zwie się cnota.
Nic w tobie nie ma dobrego
i bardzo się wstydzę, że tu z tobą przyszedłem.
O rodzicu moim mówisz, którego wciąż kocham.
Jola
Bo co? Pokój tylko zajmuje.
Nie wiem, czy pamiętasz, trzy pokoje mamy.
Piotrek z Kasią w jednym pokoju,
a dziewczyna kobietą się staje.
Piotrek dzieciak jeszcze,
lecz wkrótce i go dopadnie głupie dojrzewanie,
a wtedy będzie problem, jak mu kiedyś s…
Robert
Zamknij się, do cholery!
Oj przepraszam pana, trochę się uniosłem. – Zwraca się do kogoś stojącego obok.
Wstydu się tylko przez ciebie najadłem,
ty głupia, chora wręcz kobieto.
Jak wściekły pies szczekasz
i jadem plujesz na boki jak żmija gabońska,
co o niczym nie marzy jak tylko wciąż kąsać.
Co ty chciałaś powiedzieć, zanim ci przerwałem?
Całkiem ci odbiło?
Moja mama tu leży, oczekuje szacunku, a ty się zachowujesz…
Nie znajduję słowa.
Jak nie chcesz tu być, to wynocha, w domu pogadamy!
Skończona ma mowa.
Jola
Ja i tak cierpliwie znoszę twoje fanaberie.
Myślisz, że mi miło przychodzić do kogoś,
kogo nie cierpiałam?
Teściowa moja tu leży,
a ja mam się uśmiechać i udawać, że cierpię katusze,
bo umarła i bardzo mi przykro?
Niedoczekanie twoje. Dość się tu nastałam.
Ciekawe, gdyby moi rodzice umarli,
czy też byś był cierpliwy stojąc nad ich grobem.
Wątpię, bo nie jesteś facet z charakterem.
Z babą się teraz użeram
(choć martwa, na szczęście – szeptem do siebie),
a gdy do domu wrócę,
to ze starym prykiem przyjdzie mi się spotkać.
Dzieci, chodźcie do domu, tam obiadek czeka.
Nie ma co tu stać i nie ma co zwlekać.
Co było do zrobienia właśnie zrobiliśmy,
a teraz wracajmy tak jak tu przyszliśmy.
Robert
Ja nie idę.
Dojdę później. Jeszcze tu postoję.
A wy dzieci moje kochane?
Z babcią jeszcze chwilę pobędziecie,
czy się szybko obiadkiem posilić zechcecie?
Kasia i Piotrek – jednym głosem
Zostajemy, tato.
Jola
A więc, zmowa. Dobrze, wasza sprawa.
Zimny obiad dziś zjecie,
bo ja dwa razy nie będę gotować.
Jak zmowa, to zmowa.
Odchodzi.
Kasia
Widzisz Piotrek co się dzieje?
Całkiem im odbija.
Gdyby babcia widziała, co tu odprawiają.
Piotrek
Pewnie by ich zbiła.
Kasia
Taty by nie ruszyła, to jej syn kochany,
Ale jestem pewna, co do losu mamy.
Zmarła
Dzieci moje kochane, ja się gniewać nie chcę.
Matka wasza jest chora, zatruta powietrzem,
które w siebie wciągnęła, kiedy była dzieckiem.
Atmosfera w jej domu skażona bywała.
Wiem to, bo poznałam jej matkę, ojca też poznałam.
Źli to byli ludzie, więc ona zła była,
bo myślała, że z rodziców przykład brać powinna.
Tak robią dzieciaki, wzorca potrzebują,
a później nieświadomie wszystko wokół psują.
Chłonęła to, jak wciąga sucha gąbka wodę.
i wszystko, co niedobre w sobie odkładała.
Szkoda, że mnie nie słyszycie,
bo bym wam dzieciaczki lekcji udzieliła.
Ale to jest rozmowa niemowy, głuchego.
Niemy wie co pragnie powiedzieć i czemu nie zdoła,
a głuchy nieświadomy jak brzmi ludzka mowa.
Idźcie dzieci do domu, dosyć tu byliście.
Ojca swego zabierzcie, matkę swą dogońcie
i w życzliwym nastroju próg domu przekroczcie.
Mężem się moim zajmijcie,
bo gdyby nie on to by was nie było.
Dziękuję za odwiedziny, wam nie było miło.
Dla mnie jednak to szczęście, jakby mi się śniło,
że raz jeszcze żyję i dotknąć was mogę.
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
Upiór
Nic już od żywych nie chcę…
od martwych też… chyba.
Rozbita ja jestem jak ten dzban z kryształu,
co się na milion części rozsypał z boleści.
Wszystkie te kryształki w świetle pięknie świecą,
ale są już tylko śmieciem co na miotłę czeka.
Aaaaa! Uuuu! I Bóg wie, co jeszcze?!
Znowu mi się dzieciątko moje przypomniało.
Ile lat by miało, gdyby jeszcze żyło?
Matematyka to królowa nauk, tyle to pamiętam,
ale nijak policzyć dziś tego nie mogę.
Nie wiem, kiedy żyłam.
Pięć lat temu, sto, tysiąc, a może dwadzieścia?
Kim ja wówczas byłam? Sprzątaczką, królową?
Jedynie mi szkaradztwa w głowie pozostały,
a i to zamazane, jakby wściekły belfer tablicę pokreślił.
Imię dziecka przepadło w mrokach niepamięci
i choć bardzo się staram i niezwykle silę,
to nie daję rady przywołać imienia.
Dlaczego Bóg łaskawy wizji mi nie ześle.
Jednej takiej maleńkiej, gdzie mi na papierze nakreśli,
jak to dziecko moje wtedy nazywałam.
O tak wiele proszę?!
Ludzi żywych i martwych raz jeszcze zapytam.
O tak wiele proszę?!
A może Bóg się boi, że gdy prośbę spełni,
to zaraz inne nastąpią, a na końcu zbawienie wybłagać spróbuję.
Nic takiego nie będzie, błagam, obiecuję.
Jedno krótkie imię, z liter wyraz złożony…
Yyyy!!! – krzyk.
A może ja czytać nie potrafię?
Czy ta banalna czynność w głowie pozostała?
Może niepiśmienna byłam
i znaków literami zwanych bym nie przeczytała?
Zaraz ja to sprawdzę, między groby ruszę,
wzrok wysilę i z wyzwaniem,
ciekawością zwanym za bary się wezmę.
Odchodzi szybkim krokiem.
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
Dwa duchy
Pierwszy
Patrzcie tylko na tych ludzi, uchu!
Przyszli tu, jak na przedstawienie,
jak gdyby od ich strojów wszystko zależało.
Drugi
Galę mody tu mamy i wernisaż sztuki makijażem zwany.
Tłum taki, że większego w tym miejscu zobaczyć nie można.
Żyjący nie po modlitwę jednak tutaj przyszli
i nie po wspomnienie tych co od nich odeszli,
zmienili więzienie na przestronne ogrody,
gdzie wszędzie dostatek,
gdzie bólu już nie ma i radość króluje.
Żywi tu są, aby patrzyć i ślepia wytrzeszczać.
Kto jest na bogato, lecz bez gustu ubrany?
Kto tu podchmielony przyszedł,
bo wcześniej z bratem butelkę opróżnił?
Kto z kim i dlaczego?
A po co?
Kto patrzy w tamtą stronę, dlaczego to robi?
Kto wyłysiał i kto swoją skórę tatuażem ozdobił?
Po co ta Kowalska włosy farbowała,
skoro wcześniej na pewno lepiej wyglądała.
A tamten głosu niema, mimo wszystko śpiewa.
Lepiej by się zamknął, bo tylko fałszuje.
Oooo, a tych rok temu nie było, pewnie nie zdążyli.
Łamigłówek bez liku cmentarz oferuje,
a oni muszą je rozwiązać.
To nic, że psują atmosferę i nastrój rujnują.
Pierwszy
Niewielu jest takich, co pokorę na plecy swoje zarzucili
i idąc pochyleni na cmentarz przybyli.
Przygnieceni ciężarem, co innym jest zawadą,
stoją teraz przy grobach i tylko się modlą
oraz wspominają bliskich i ich dzieje.
Tęsknią, ból wspomnienia w piersi lekko kuje,
lecz oni trwają i trwają.
W dodatku się łudzą, że nie przyszła pora,
że świeca zwana życiem jeszcze nie spalona.
Dopala się i knot czarny świecę demoluje,
a wosk spływa radośnie, jak śmieci żywota.
To co dawno zapalone, kiedyś się wypali.
A gdy zgaśnie płomień, to ich tu przyniosą
i położą miękko w poświęconej ziemi,
a oni pomyślą,
że nic chyba sobie zarzucić nie mogą.
Drugi
To „nic”, to chyba za dużo trochę powiedziane.
Każdy jest grzechem skalany, lecz nie w równej skali.
Pierwszy
Ale ci szczerzy, dobrzy ludzie, premię tu dostali.
Bóg im daje zniżkę, promocję szykuje.
Drugi
Tym drugim na wadze dołoży kilka gramów,
co szalę może nieznacznie przeważyć.
A wówczas będzie lament i będzie błaganie,
o litość, pomoc, ratunek, jak i zmiłowanie.
Pierwszy
Dosyć mam już patrzenia, pora na działanie.
Drugi i Pierwszy
Alleluja!
Drugi
Przybądźcie ci wszyscy, co w niebie służycie
i przegońcie tę zgraję, wszak to moje życie,
bo ja tu jestem gościem, domownikiem i,
i… bywalcem z przypadku!
Milknie i czeka.
Pierwszy
Jak grochem o ścianę.
Nie chcę ja ich tu widzieć, przysięgam na życie,
którego już nie mam… nieważna przysięga?
Drugi
Nikt nie przybył? Daremne wołanie?
To było takie szczere, z głębi duszy wysłane
i nie w formie rozkazu, a prośby błagalnej.
Pierwszy
Tu nieważna prośba i nieważne słowa,
ale to, kto prosi, kto krzyczy, kto woła.
Dla tych tam na górze pyłem już jesteśmy
i nikt na ten pył nie spojrzy,
chyba, że mu widok przesłonić on zdoła.
Drugi
Więc co teraz?
Pierwszy
Lepiej stąd odejdźmy tam skąd przybyliśmy.
Dosyć tej wycieczki, podróż już skończona.
Czas odwiedzin dobiegł końca,
jutro przyjdzie pora, aby podróż odbyć
i w zaduszny dzień pomiędzy grobami przechadzkę uczynić.
Drugi
Może te modlitwy, które tak nieliczni czynią, sprawią,
że coś się z naszym losem choć trochę odmieni.
Może nie o liczbę tu chodzi, a o moc tych wszystkich,
co żarliwe swe modły podnoszą do Boga.
Pierwszy
A jeśli nie?
Przeczucie mam takie,
że w tej właśnie kwestii nic się już nie zmieni.
Drugi
Jeżeli masz rację, prorocze twe słowa,
to mi się modlić przyjdzie do naszego Boga
i robić będę to długo, żarliwie i niech tam…
Nawet się na tej ziemi, jak krzyżem położę,
byle mnie tylko wysłuchał.
Może to pomoże?
Pojawia się Wiktor, siada na ławeczce.
Wiktor
Siedzę, siedzę, siedzę.
Wkrótce się położę.
Ciało swoje w wąskiej dziurze starannie ułożę.
Jutro to zrobię, za tydzień, a może za miesiąc.
Za rok lub za dziesięć, może za pięćdziesiąt?
Wszak ludzie czasami dożywają setki,
by się na torcie tłum świeczek nijak nie mógł zmieścić.
Jak to jest, że w pewnym wieku rozum się otwiera
i od rzeczy doczesnych odchodzić zaczyna?
Ech, nie ma do kogo zagadać, Agata niemową.
Ten duch, który mi niedawno za skórę załaził, zdradził parę rzeczy,
którym muszę być szczery nie mogłem zaprzeczyć.
Choć ciemność od niego biła,
a właściwie od niej, bo to matka była,
co dziecko w przypływie szaleństwa okrutnie zabiła.
I do tego własne, swoje, a nie obce.
Co jeszcze podwaja okrucieństwo mordu.
To jednak żal mi jej, poniekąd.
Jak jednak można dziecko zabić?
Szalonym być trzeba lub zepsutym do szpiku, bestią.
O tak, bestią, zwierzęciem spragnionym,
co instynktem gnany albo może głodem
zabija wszystko, co jest w stanie żołądek napełnić.
Zwierzętom moralność obca, lecz ludzie ją mają.
I co z tego, skoro z jej usług rzadko korzystają.
ZADUSZKI
Ludzie kręcą się między grobami.
Pośród nich znajdują się dwa duchy.
Dwa duchy
Pierwszy
No i co? Czujesz zmianę?
Czy coś się zmieniło?
Lepiej nam, lżej troszeczkę, czy jest tak jak było?
Bo ja prawdę mówiąc nadal wciąż się czuję,
jak gdyby mnie dwa konie dzień cały przez las gęsty wlekły.
Drugi
Nie ma żadnej odmiany i nic się nie stało.
Mroczna otoczka wciąż mnie wiąże, jak ściągnięta lina,
co oddychać zabrania i blokuje mi ruchy.
To co wczoraj wykrzyczałem, było więc daremno.
Pierwszy
– Nie ma więc dzisiaj za co ludziom podziękować.
Szkoda jest mi bardzo,
nie pomogły słowa, śpiewy nie zdziałały,
myśli współczujące też rady nie dały.
Drugi
A więc co teraz?
Odrzucę myślenie i jak zwierzak dziki rzucę się na tych,
co tutaj ponownie przybyli!
Zemsty pragnę i karać zamierzam na ślepo!
Pierwszy
I co niby zdziałasz? Nawet ich nie dotkniesz.
Sam już wspominałeś, że palce twoje wejdą w nich,
jak nóż naostrzony w bardzo chłodną wodę.
A oni nawet przez sekundę tego nie poczują.
A gdzie pokora i modlitwa, o której gadałeś?
Drugi
Wiem, wiem, pamiętam.
Wczoraj przysięgałem, nawet pomstowałem.
Zaklinałem się na wszystko, co ważne i święte.
Bóg ma dobrą pamięć i raczej mnie nie pominie,
gdy będzie wspominał.
Pierwszy
Skończmy z przeszłością, pomyślmy co teraz.
Nadal tutaj tłoczno, choć ludzi ubyło.
Drugi
No cóż, Dzień Zaduszny, więc się zemsty boją.
Pierwszy
Jakiej zemsty?
Drugi
Tych co pochowani,
że się zechcą odwdzięczyć,
za uczynki wszystkie, a zwłaszcza za pamięć.
Pierwszy
Pamięć? Pamięć o nas?
Raczej za jej brak.
Drugi
Tak, o nas i o tych wszystkich, co ze świata odeszli.
Mrowie już ich było, będzie jeszcze więcej.
Więcej się na świecie ludzi urodziło,
niż szarańczy przez sawannę w sto lat przebieżyło.
Szacunek dla nas, zmarłych, jest jak myślenie o sobie,
bo wszyscy kiedyś żyli i spoczęli w grobie,
do którego i żywi złożeni zostaną.
Ziemi starczy dla wszystkich, nie będzie jej mało,
gdyż nie może zabraknąć tego, co konieczne,
co niezbędne dla obrządków, które wszak są wieczne.
Pierwszy
To nie takie proste,
bezsensowna mowa, źle dobrane słowa.
Pojawia się upiór.
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
Upiór
Biada mi, oj biada.
Czemuż to zapomnieć nie mogę o dziecku?
Czy to część pokuty, przekleństwo i zmora?
Dlaczego myśleć nie mogę o tym, co jest teraz
tylko muszę w przeszłość zapuszczać korzenie pamięci.
Jakaż to choroba duszę moją zżera,
jak ją zdiagnozować, kiedy nazwy nie znam.
Jak leczyć, jak dawkować leki, o ile istnieją.
Wiem, że źle zrobiłam, lecz czasu nie cofnę.
Nie pamiętam nawet o zgrozo,
synka swego czy córkę wówczas ja żegnałam.
Biada mojej duszy i mnie również biada.
Boże co w bezkresach się nieba pokładasz.
Tkwisz tam jak król na tronie, jak gospodarz syty,
czasem palcem pogrozisz
albo oko przymkniesz, udasz, że nie słyszysz.
A ja co mam zrobić?
Dlaczego mi tu wiatru na głowę nie ściągniesz,
deszczu ulewnego,
by mi z głowy wywiały i wymyły wspomnienia.
O Boże, co ja plotę?
Jaka głowa, gdzie jest moja głowa?
Ta śliczna, ta powabna, do anioła zgoła podobna.
Skóra jędrna, a rysy… ach!
Nie ma!
Pochowane ciało, zasypana głowa,
Czaszka pewnie się jeszcze w brudnej ziemi ostała,
kości dwie lub więcej i ot tyle z ciała.
Jakiż by się grabarz, gdy grób mój zrujnuje
i po czaszkę sięgnie kośćmi moimi zachwycił?
Spojrzałby jedynie w puste oczodoły,
ziemię by wytrzepał, uśmiechnął się krzywo.
Lecz nie dostrzegłby piękna, które kiedyś było.
Boże, jak ja zawyć pragnę, jakby mi ulżyło,
gdybym jak wilk dziki,
nocny chór z boleści wściekle odśpiewała.
Śpiewała bym, wyła i głośno płakała, zawodziła przeraźliwie
i przy tej muzyce jeszcze tańcowała.
Tańczy
Pójść bym wreszcie chciała tam, gdzie miejsce moje.
Lecz coś mnie tu trzyma.
Zawodzić mi karze, jak ptak ranny fruwać
i bez chwili przerwy los mój wciąż przeklinać.
Żebym chociaż wiedziała, gdziem jest pochowana.
Wtedy bym tam stanęła, do rana płakała,
ale już nie nad mym losem,
lecz nad losem tego, którego zabiłam.
Coś mi podpowiada i do ucha szepcze,
że z dzieckiem mnie pochowano,
tak to ja przeczuwam.
Wiem, że oszalałam,
gdy się palce zacisnęły na gardle tak małym,
że od nadgarstka cieńsze, na dwa palce chyba.
Patrzyłam, jak się życie z niego wydobywa,
a oczka mnie pytały: Mamo, co ty robisz?
To początek mojej drogi, a ty to przerywasz?
Chwilę później i ja nie żyłam.
Sama sobie życie przerwałam,
linę pochwyciłam i na szyi skręciłam.
Po chwili nie żyłam.
Myślałam, że uciekłam,
głupia się łudziłam, że tyle wystarczy.
Gdy zasłona czarna oczy otuliła i świadomość zgasła,
to byłam szczęśliwa, ale tylko chwileczkę.
Sekundę, czy dwie później piekło się otwarło,
czyjeś szpetne ręce wnet mnie pochwyciły i strąciły w głębiny.
To co zobaczyłam, widziałam i czułam,
ten żal, strach, odraza, ból i rozpacz straszna.
To wszystko odczułam.
Pomyślałam sobie, zasłużona kara, ale tylko do czasu.
Żadna mnie tu mara trzymać wiecznie nie będzie.
Wystarczy z pokorą katusze przyjmować,
a gdy będzie bolało nie powiedzieć słowa,
bo to kara moja i odbyć ją muszę.
Lecz i tam mnie nie chcieli, prędko powróciłam.
W miejsce, gdzie grzeszyłam i gdzie wcześniej żyłam.
Po co, nie wiem i nigdy się zapewne dowiedzieć nie zdołam.
Teraz tutaj jestem.
Tu, gdzie wszystko wokół przypominać musi,
co skalało mą duszę i podłego zwierza ze mnie uczyniło.
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
Rodzina nad grobem
Jola
Przepraszam was dzieci, gorszy dzień ja miałam
I czułam się jakby mi kto obcy wkładał w usta słowa.
Kasia – szeptem do siebie
Ta, akurat. Do kogo ta mowa?
Jola
W trójkę dziś jesteśmy, ale to wystarczy.
Piotrek
A dlaczego tata z dziadkiem został?
Kasia
Dziadek zachorował.
Jola
Tak, dokładnie.
Dziadek źle się poczuł, starość go zmorzyła.
Tata do mnie pisał, że lekarza wezwał pilnie do chorego.
Kasia
Czyli to poważne.
Gdy wychodziliśmy, to dziadek,
aż tak źle chyba jeszcze nie wyglądał.
Nie wiem, jak się czuł, smutny tylko był,
a to chyba nie są objawy choroby?
Piotrek
Żal mi dziadka.
Jola
Oj zaraz żal.
Każdy z nas kiedyś chorował albo zachoruje.
Piotrek
Ale on jest stary.
Jola
No cóż. Od tego się nie umiera.
Kasia
Mamo, przestań tak mówić!
Jola
Co znowu?!
Co ci się nie podoba, dziewucho bezczelna?!
Kasia
Mamo, ciszej, proszę.
Wstyd mi tylko przynosisz, gdy tak się wydzierasz.
Znów mnie w szkole będą palcami wytykać.
Jola
Matki się wstydzisz?
Yyych! Bo ci przyłożę!
Kasia
Nie matki, tylko tego jak się zachowuje.
Piotrek
Mamo, chcę do domu.
Jola
Ja ci dam do domu.
Piotrek
Ja nie chcę tu być.
Kasia
Mamo, a co będzie,
jeśli się z dziadkiem już nie zobaczymy?
Przez twą butę i upór z nim nie pożegnamy?
Ja wracam do domu, Piotrek też, chyba.
Jola
Nigdzie nie idziecie!
Skoro babcię tak kochacie, ze mną zostaniecie.
Kasia
Jeśli dziadkowi coś się stanie, to ci nie wybaczę!
I jeszcze ci powiem, choć się zaraz rozpłaczę,
Że nic do ciebie nie czuję – mówię o miłości.
Jola
Aaa, zjeżdżaj już do domu i przestań mnie złościć.
Zmarła (Ewa)
Janka mojego nie ma.
Wczoraj też go nie było, lecz nie umarł jeszcze,
o tym bym wiedziała.
Pewnie biedak jest chory, wszak to przeczuwałam,
że z nim źle jest. Świeca się dopala.
Choroba siostra starości już mu ciało masuje i do ucha szepcze:
Nie broń się przede mną, jestem ci życzliwa.
Synowa z dziećmi przyszła, znaczy, źle się dzieje.
Roberta nie widzę, pewnie się kłócili i teraz dąsają
albo syn musiał lub zechciał zostać z moim Janem.
Robert serce ma dobre, być wrażliwym potrafi,
lecz kiedy na to pora, stanowczym też bywa.
Straszny błąd popełnił, gdy się z Jolą związał.
Ona zadatków na dobrą matkę nigdy, przenigdy nie miała.
Teraz już pamiętam,
że co roku w piątkę do mnie przychodzili.
Stawali nad grobem, lecz się nie modlili.
Kłótnie tylko, hałasy, krzyki i pretensje.
Jola nigdy teścia swego nie uszanowała
i jeszcze się z tym obnosiła, szydziła,
i śmiała się z niego, jak z klauna na scenie.
Jak ja mogłam męża swojego nie poznać?
Jakby obcym mi był, a przeszłość nieważna.
Patrzyłam na starego człowieka i widziałam w nim starca,
zamiast tego, z którym spędziłam mego życia połowę.
Zwraca się do widowni.
Jaką drogę obiorą, ci co wybrać mogą?
Łatwą, prostą, bezpieczną czy pełną wyrzeczeń?
Początek lub koniec drogi, to nie ma znaczenia.
Życie jest przekorne, bez przerwy się zmienia.
Coraz to nam nowe wyzwania serwuje
i nawet nie spyta, czy to nam pasuje.
Na szczęście wolną mamy wolę,
co zrobić z czasem, który jest nam dany.
I choć przyszły los nigdy nie bywa nam znany,
to jednak potrafimy kształtować życia cudowne koleje.
Ewa znika, pojawia się Wiktor
Wiktor
O Boże, tylko nie ona.
Panie zabierz ode mnie żywego demona.
Znowu na mnie patrzy, idzie w moją stronę
i przyjdzie mi słuchać zawodzenia stwora,
co człowiekiem już nie jest.
Dlaczego nikt inny mnie się tu nie czepia?
Widzę innych zmarłych i słyszę, taka moja dola
lecz nie próbują mnie pytać, prosić, o modlitwy błagać.
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
Upiór
Podchodzi do Wiktora.
Imię, dajcie mi imię, to siebie odnajdę.
Jeszcze wczoraj sprawdziłam ja sztukę czytania.
I radośnie oznajmiam,
iż bez żadnych problemów sobie poradziłam.
Tak, tak, po trzykroć krzyknąć teraz muszę,
napisy na grobach łatwo przeczytałam.
Gdybym znała swoje imię, nazwiska nie wspomnę,
to prędzej czy później grób bym odnalazła,
gdzie ciało moje złożono, ot i cała prawda.
Tylko i aż tyle, imię poznać swoje.
Wiktor
A na co ci imię?
Lepiej chyba dla ciebie, żeś jest bezimienna.
Upiór
Muszę poznać miejsce, gdzie mnie pochowali.
Wiktor
Na cóż ci ta wiedza?
Upiór
Gdybym grób swój znalazła, przy nim bym uklękła,
bo tam dziecko moje ze mną pochowane.
Tam je w objęciach trzymam, tak nas położono.
Modlitwie bym się oddała, żarliwej i szczerej.
Wiktor
Nawet się nie spytam, czy się modlić umiesz?
Upiór
Czy umiem?
Tu nie o tekst chodzi, lecz o to co z serca szczerze wyłożone.
Wiktor
Tak, szczerze.
Tobie pokuty trzeba, bo karę dostałaś.
Okazać musisz skruchę,
by cię Bóg życzliwy raczył tam wysłuchać.
Wcześniej jednak twoja córka przebaczyć ci musi.
Upiór
Córka?!
Dobrze usłyszałam?!
Więc to była dziewczynka śliczna, cudna, taka mała?
A skąd ty wiesz, że dziewczynka?
Żarty sobie stroisz?
Wiktor
Nie śmiałbym, bo widzę, jak cierpisz.
Popytałem ludzi, co historię znają
i jeden starszy człowiek wnet przypomniał sobie,
że słyszał coś o grobie,
gdzie przed laty pochowano matkę z jej malutkim dzieckiem.
Wskazał mi kierunek i lokalizację, więc ja tam poszedłem.
Ten człowiek miał rację,
bo się na nagrobek zapuszczony szybciutko natknąłem.
Napis mało czytelny, ja go jednak z trudem, ale odczytałem.
Upiór
I co?! Powiedz, proszę!
I co?! Gadaj wreszcie!
Mów szybko!
Czego się na Boga człowieku wtedy dowiedziałeś?!
Wiktor
Nazywasz się Cichocka.
Upiór
Cichocka? Tak zwyczajnie, niemal?
Wiktor
Żaneta, twe imię.
Upiór
Żaneta, Żaneta.
Coś mi się kojarzy, ledwo przypomina.
Wiktor
A córka twoja…
Upiór
Mów, mów, Wiktorze!
Wiktor
Anna.
Ania, bardziej chyba to do niej pasuje.
Upiór
Anna, moja Ania!
Właśnie mnie olśniło!
Przypominam sobie,
że jej takie imię w przeszłości nadałam,
gdy jeszcze ją nosiłam pod sercem głęboko!
Żaneta, takie imię moje!
Wyć mi się chce, lecz teraz ze szczęścia!
To, gdzie jest ta mogiła?
Palcem wskaż, Wiktorze.
Wiktor
O, tam! – wskazuje kierunek.
Upiór
Po stokroć, po tysiąc dzięki tobie składam
Lecz teraz już uciekam, emocjami nie władam.
Ruszam tam, gdzie być muszę, tam, gdzie miejsce moje.
Upiór znika
Potępiona na eony, przeklęta istota. Tak w niebie, jak na ziemi.
Jedynie modlitwa, życzliwa rozmowa, karę skrócić może. Lecz kto jej pomoże? – Głosy.
Wiktor
I uciekła, pobiegła, pomknęła jak strzała.
Chyba mądrze zrobiłem, że jej powiedziałem? – zwraca się do widowni.
Jeżeli już jej więcej tutaj nie zobaczę,
to będzie oznaka, że ona tam płacze i o łaskę prosi.
Jeśli córka jej wybaczy, wszyscy jej wybaczą.
W tle słychać głosy:
Życie jedno mam tylko,
na nim myśli swe skupię,
ścieżkę obrać właściwą
jest prawdziwą to sztuką.
Wiktor
Leżę, leżę, leżę.
Niby nic, a jednak ja leżę.
Tak banalna czynność mieć może znaczenie?
Podnieść mi się nie chce, a może sił nie mam?
Podupadłe zdrowie, ściąga mnie z powrotem,
kiedy wstać próbuję, o tak wiele proszę.
Zdrowie, jak to ono, zbyt często się psuje,
lecz zbawienie nadciąga, szybko reperuje
i do kolejnego upadku znów nam dopisuje.
Wiecie co jest ważne? – pytanie do widowni.
Odpowiedź jest banalniejsza niż pytanie moje.
Pamięć!
Pamięć i ślad po sobie, który zostawimy.
Żeby tak nie było, że choć sto lat tkwimy,
na tym małym skrawku umęczonej ziemi,
to jednak, jak gdybyśmy nie żyli ni chwili.
Nie jak długo byliśmy,
lecz czego nam się udało za życia dokonać.
Wojna trwa od prawieków,
od tysiąca wieków nic się nie zmieniło.
Pamięć z niepamięcią co dzień toczą boje,
niestrudzenie, niezmiennie, bez szansy na rozejm.
Raz jedno, a raz drugie szalę swą przechyla.
Częściej jednak niebyt zwycięzcą zostaje,
co tysięczny szczęśliwiec w pismach zapisany.
Reszta już przepadła,
nic nie pozostało z niuansów ich życia,
które tak radośnie wspólnie przeżywali.
Pojawia się Samotny podróżnik.
Samotny podróżnik.
Stop!
Mężczyzno, co wieszczem wbrew sobie się stałeś!
Twoja rola skończona, usta zwieńcz milczeniem.
Odejdź już do domu, tam, gdzie miejsce twoje.
Ja tu niosę przesłanie tym co się zebrali,
by im bielmo zdjąć z oczu, otworzyć powieki.
Wiktor
Skończony mój tu występ,
wszystko powiedziałem.
Nic dodać, nic ująć, tego chyba chciałem.
Wiktor odchodzi.
Samotny podróżnik schodzi ze sceny.
Na co się patrzycie?
I tak nie widzicie, co dostrzec potrzeba.
Jak bezmyślne zwierzęta przez życie swe brniecie.
Kresu dostrzec nie chcecie, choć się starzejecie.
Zmarszczek wam przybywa, włos siwizna prószy,
a zmęczenie coraz większe, z każdym dniem się staje.
Lecz wy pyszni ludzie, zaślepieni w bucie,
tylko to co łatwiejsze z życia zebrać chcecie.
Cień, którego częścią wkrótce się staniecie
jeszcze się pławi w boskim blasku, niewidoczny prawie.
Lecz czas wartko płynie jak rozlana rzeka,
a klepsydra życia piasek wasz przesypie.
Nie ma przed tym ratunku i uciec się nie da.
Od was tylko zależy, do piekła czy nieba.
Wojciech Burdelak