Powieść "W pogoni za nikim"

       Tajemniczy pociąg wyrusza w trasę, której nie znajdziesz na żadnej mapie. Nikt nie zna jego celu, choć pasażerowie usilnie pragną osiągnąć własne. Jednak to niełatwe, ponieważ kolejne stacje znikają z rozkładu, a świat za oknem zdaje się przeczyć wszelkim zasadom logiki…

       Czy wszyscy znaleźli się tam z własnej woli, czy może ktoś przywiódł ich do tego przeklętego miejsca? Z każdą godziną staje się jasne, że podróż nie prowadzi w przyszłość, lecz w mroczne zakamarki ludzkiej psychiki.

       Ktoś uważnie śledzi każdy ich gest, czekając w cieniu, by zadać cios…

       W ludziach narasta paranoja, a  ich milczenie staje się głośniejsze niż krzyk.

       Bilet w jedną stronę zamienia się w wyrok, a pociąg w pułapkę bez wyjścia.

 

       Wojciech Burdelak udowadnia, że życie, rządząc się własnymi prawami, nie zna litości, ale każdorazowo doprowadza do celu, który nie zawsze jest zgodny z naszymi oczekiwaniami.

       Czy odważysz się sprawdzić, dokąd zaprowadzi Ciebie?

Zamów teraz

Produkt dostępny, wysyłka w 48h + czas dostawy.

Możesz też zamówić w przedsprzedaży na stronie wydawnictwobrda.pl

Fragment powieści "W pogoni za nikim"

Nadal się jeszcze nie przyzwyczailiśmy, że są rzeczy, fakty, zdarzenia, które umykają ludzkiej percepcji, a przy tym zdają się przeczyć logice. Buntujemy się przeciwko temu, ale bez-sprzecznie tak jest, a nasze próby protestów mają porównywalną moc, do tupania nogą rozpieszczonego kilkulatka. Kto jednak powiedział, że wszystko musi opierać się na takich właśnie fundamentach, zwłaszcza, że osławiona logika jest jedynie subiektywnym sposobem na poszukiwanie sensu życia.
Nasz świat wcale nie jest taki, jakim go postrzegamy, ponieważ od urodzenia ograniczają nas możliwości naszych zmysłów. Najlepszym tutaj przykładem jest zmysł wzroku. Nasze gałki oczne zdawałoby się, że są wyposażone we wszystko co potrzeba, aby śledzić otoczenie. Poniekąd tak, ale diabeł tkwi w szczegółach. Okazuje się bowiem, że ten wytwór ewolucji potrafi odbierać naprawdę niewielki zakres, fal elektromagnetycznych, z którymi ma do czynienia. My ludzie nie jesteśmy w stanie wychwycić między innymi promieniowania Gamma, Rentgena, ultrafioletu, podczerwieni oraz przeogromnego przedziału różnej długości fal radiowych. Podobnie jest ze zmysłem słuchu. Do tego jeszcze węch, gdy okazuje się, że większość stworzeń bije nas pod tym względem na głowę. Żaden człowiek nie wygra konfrontacji ze swoim psem. Gdyby nie te fizyczne ograniczenia, to jak byśmy odbierali obraz świata naszymi hipotetycznymi super zmysłami?
Tak dużo przed nami ukrywa matka natura, że aż się prosi aby zapytać, czy chroni nas w ten sposób przed czymś, czy może po prostu wychodzi z założenia, że nie jesteśmy gotowi na jej pełen pakiet.

Rozdział 1

Wojciech Jonas zamierzał za chwilę wsiąść do wagonu oznaczonego numerem „3”, nie zwracając zupełnie uwagi na szczegóły, tak otoczenia, jak i na sylwetki ludzi, którzy również zamierzali podróżować tym składem. Pociąg tkwił przy peronie; on stał zaraz przy nim, a więc wszystko się zazębiało, jak dobrze dopasowane koła zębate. Starał się wyłączyć i skupić na tym, co ważne. Tak naprawdę nie miał przepisu na segregowanie wartości. Po prostu chciał usiąść na przypisanym mu przez system miejscu i gapić się na to, co za oknem. Wszystko, byle tylko nie myśleć o przyszłości ani tym bardziej o swojej chorobie. To był też sposób na wyrwanie się z domu, w którym jego „ukochana” żona – Wioletta, bez przerwy starała się z uporem maniaka przekonać go do tej cholernej chemioterapii.
Przepuścił przodem kobietę, obserwując mimowolnie jej tyłek, kiedy wchodziła po schodkach do wagonu i zaraz za nią zaczął się wspinać na górę. Nie miał bagażu, dlatego dość płyn-nie przeszedł korytarz, po drodze sprawdzając tabliczki z numerami miejsc. Wreszcie dotarł do właściwego przedziału i usiadł przy oknie. Poluzował sznurowadła przy butach i delikatnie wy-sunął stopy. Czekała go kilkugodzinna podróż, a jego od jakiegoś czasu bolały stopy. W sumie to ból tych części ciała był akurat jego najmniejszym zmartwieniem.
O tym, że ma czerniaka, dowiedział się cztery miesiące te-mu. Zlekceważył to zupełnie i prawdę mówiąc olał uznając, że jego organizm nie z takimi wyzwaniami już się mierzył. Znamiona pojawiły się najpierw na plecach, a potem na lewym ramieniu i dopóki nie wykwitły na kończynie, trochę poniżej łokcia, dopóty jego żona o niczym nie wiedziała. Szybko jednak wypatrzyła krostki, wykryła to, co tak pieczołowicie starał się skrywać i dopiero wtedy się zaczęło. Odbył pod jej czujnym okiem kilka wizyt u onkologa, aż wreszcie zapadł wyrok, że nowotwór należy do gatunku tych złośliwych. On się od razu poddał, bo uznał, że po prostu przyszedł na niego czas. Za to Wiolet-ta podjęła walkę i stąd temat chemioterapii, który ani na moment nie schodził na dalszy plan. Jego prowizoryczny zamysł biernego oczekiwania na „koniec” nie miał najmniejszego sensu, a on nie dysponował żadnymi argumentami, którymi mógłby się wesprzeć.
Dziś rano wychodząc z domu okłamał żonę, że idzie prywat-nie do lekarza, a tak naprawdę zamierzał dotrzeć do Sopotu, gdzie przed laty przeżył przygodę swego życia. To tam poznał „Przyjaciela”, choć określenie „poznał” nie najbardziej trafnie oddawało relacje, które pomiędzy nimi wystąpiły. Widział jedynie z pewnej odległości tamtego „człowieka” – o ile to był człowiek – i pomimo wielokrotnych prób nie udało mu się do niego zbliżyć. Po jakimś czasie przybysz odszedł, a on powrócił do nudnych, codziennych obowiązków. Teraz jednak zebrało mu się na wspominki, dlatego postanowił odwiedzić Park Północny w Sopocie. Nie wiedział, czy była to fanaberia, chęć odwiedzenia miejsc, które miały dla niego znaczenie, czy może zwykłe tchórzostwo (ucieczka od nadopiekuńczej żony).