Powieść "Nemo"
"NEMO" to powieść z pogranicza fantastyki, a zarazem dreszczowca. W jednym z parków w Sopocie materializuje się człowiek, którego nie widać w obiektywach aparatów, kamer, czy nawet telefonów. Wywołuje to sporą sensację, a wokół mężczyzny zbierają się gapie. Co odważniejsi próbują podejść do niego, ale im bliżej tym gorzej. Nikomu nie udaje się przekroczyć ulotnej granicy, którą mężczyzna roztoczył wokół siebie. Na miejscu pojawia się Policja, a później funkcjonariusze innych służb. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, z kim mają do czynienie i jaki jest cel przybycia dziwnej istoty. Naukowe metody zawodzą i obserwatorom pozostaje jedynie poczekać na ruch ze strony przybysza. Ta powieść to historia ludzkich zachowań, oczekiwań oraz instynktownej potrzeby oddania się w opiekę kogoś, kto jest niemożliwy do zdefiniowania i przez to jest postrzegany jako istota z innego świata
Zamów teraz
Możesz też zamówić tą książkę na amazon.pl lub allegro pl.
Fragment powieści "Nemo"
WSTĘP
Nihil est in intellectu quin prius fuerit insensu. (łac.)
„Nie ma nic w umyśle, czego by przedtem nie było w zmysłach”.
Polska, Sopot, Park Północny.
Godzina 6:04
Utarło się potocznie mówić, że wschody słońca nad morzem są zjawiskowe, wręcz przepiękne. Jest to czas, gdy słońce zaczyna się wyłaniać, powoli znad szarego, nijakiego pasma horyzontu. Obserwujemy proces, kiedy unosi się majestatycznie, jak gdyby od niechcenia ponad taflę wody i w tym właśnie momencie pierwsze promienie zaczynają rozświetlać szczyty fal, a delikatne obłoki sunące nad morzem podświetlone od spodu pierwszym porannym światłem, wyglądają wprost bajkowo. Wiadomo, że takiej olbrzymiej fety barw nie widuje się codziennie. Dlatego też mnóstwo ludzi zrywa się wtedy bardzo wcześnie z łóżek, aby rozkoszować się tym cudownym widokiem.
Poranek tego kwietniowego dnia nie był jednak wcale piękny, nie był nawet ładny. Silny wiatr i ciemne, ciężkie chmury napływające powoli nad Sopot od zachodu, nie zapowiadały ładnej pogody. Zano-siło się, że dzisiaj spadnie deszcz i to bezsprzecznie ulewny. Nasz chłodny Bałtyk niewątpliwie powoli szykował się do sztormu i to sporego. Dlatego też od wczorajszego wieczoru obowiązywał zakaz wypływania w morze. Dotyczył pobliskiego portu rybackiego oraz przystani żeglarskiej. Pogoda panująca w tym wiosennym miesiącu niestety nie rozpieszczała wczasowiczów. Tegoroczna wiosna okazała się kapryśna i właśnie taka aura zdarzała się tutaj ostatnio na tyle często, że odstraszyła, a nawet potrafiła zniechęcić nieprzeliczalną liczbę potencjalnych turystów do przyjazdu, a przecież to miasto żyło z turystyki.
Miejski Park Północny, jeden z wielu w tej typowej enklawie tu-rystycznej znajdował się niedaleko plaży ciągnącej się, jak to zwykle bywa wzdłuż bałtyckiego bezmiaru wód. Miejscowe parki od zawsze były miejscem spotkań turystów, którzy rokrocznie zjeżdżali się do tej znanej i niezwykle popularnej w Polsce miejscowości uzdrowiskowej, aby w czasie urlopu wypocząć i podładować akumulatory, przed powrotem do nudnej, ciężkiej i monotonnej pracy. O tej porze roku i przy tej pogodzie, nie wspominając już o aktualnej godzinie trudno było natrafić na przyjezdnych. Jeżeli już to raczej na miejscowych, którzy wiedzeni własnymi potrzebami i obowiązkami przemykali w im tylko znanych kierunkach. Sopot jest stosunkowo niedużym miastem, ale swój niewątpliwie wielki prestiż zawdzięcza corocznemu letniemu festiwalowi piosenki oraz słynnemu w całej Polsce deptakowi, którym to dojść można, do największego w Europie mola. Utarło się mówić, że „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, a w przypadku tego miasta wszystkie prowadziły do tak zwanego „Monciaka” – deptaku, który schodził łagodnie w dół i kończył się niemalże przy wejściu na molo.
Park, o którym mowa był jednak teraz pusty, ale zapewne kilka godzin później będzie tu już sporo wczasowiczów, którzy odwiedzą to miejsce, aby rozkoszować się tą magiczną atmosferą naładowaną morskim jodem i ciszą, którą zapewnia naturalna bariera z drzew rosnących wśród starannie przystrzyżonych trawników. Rosnące tutaj gęsto drzewa tworzą naturalny ekran dźwiękoszczelny, który latem odcina gości w parku, od zgiełku pobliskiej pełnej ludzi plaży, jak i od hałasu leżącej niedaleko po przeciwległej stronie, zatłoczonej przez samochody drogi. Sopocki park żył sobie jednak teraz swoim własnym życiem. Zwierzęta zamieszkujące to miejsce robiły to co zwykle czynią, gdy ludzie im nie przeszkadzają swoją obecnością.
Drzewa i krzewy kołysały się chaotycznie, a jednocześnie dystyn-gowanie w rytm powiewów wiatru. Było zwyczajnie, nie licząc nie-przychylnej pogody. Na zjawiska atmosferyczne nikt jednak nie miał wpływu. Jeszcze było zbyt wcześnie na spacerowiczów, czy też po-rannych biegaczy. Ruch powinien się zacząć za kilkadziesiąt minut, może za godzinę, o ile pogoda nie odstraszy. Policja ani Straż Miej-ska o tej porze raczej tu nie zaglądały.
Zaczęło wreszcie kropić, z początku delikatnie, wręcz subtelnie. Niebo pociemniało, trawa, krzewy i ławki w parku zaczynały robić się mokre od miękkiego deszczu. W jednej dosłownie chwili na środku parku, na przestrzeni około kilkuset metrów kwadratowych zrobiło się, jakby nieznacznie jaśniej. Deszcz, który padał ustał na tym obszarze, a wiatr, który do tej pory przybierał na sile momentalnie ucichł, ale co najciekawsze, nad całym parkiem jak i nad miastem pogoda była cały czas taka sama. Padało i wiał silny, porywisty wiatr. Jedynie w tej niewielkiej wydzielonej strefie było cicho, sucho oraz nad wyraz spokojnie.
Stali mieszkańcy parku – zwierzęta – nawet nie zauważyły, kiedy w parku, w pustym do tej pory miejscu, pojawiła się jakby znikąd postać, sylwetka człowieka. Był to zwykły mężczyzna, średniego chyba wzrostu, gdyż tam, gdzie się pojawił nie było żadnej skali po-równawczej. Kontury jego z początku rozmyte i niewyraźne zaczyna-ły się bardzo powoli wyostrzać, jak gdyby ten nieznany mężczyzna zaczynał przechodzić od stanu eteryczności do pełnej fizyczności. Był zwyczajnie ubrany, buty, ciemna koszula i takież spodnie. Jego ubiór sprawiłby, że niczym nie wyróżniałby się w tłumie podobnych mu ludzi. Typ człowieka, który raczej nie przykuwa niczyjej uwagi.
Stał on na trawniku i patrzył, gdzieś przed siebie. Tkwił całkowicie nieruchomo, z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała i patrzył w jednym kierunku, jak gdyby coś zaabsorbowało jego uwagę na tyle, że cała reszta się nie liczyła. Nie poruszał się, nie robił dosłownie nic. To tak, jak gdyby na trawniku ktoś postawił marmurowy posąg, ale to jednak nie był posąg. Na zielonej, zroszonej świeżym porannym deszczem trawie, stał sobie całkiem przeciętny człowiek. Ubrany nijako, zupełnie nie rzucający się w oczy, poniekąd celowo posiadający takie cechy. Para śnieżnobiałych gołębi znajdujących się naj-bliżej tego mężczyzny przez chwilę przypatrywała mu się z ciekawością, aby po chwili chyba dojść do wniosku, że nie stanowi on dla nich żadnego zagrożenia i że mogą już wrócić do swoich poprzednich zajęć.
W pewnym momencie mężczyzna zaczął bardzo powoli, prawie niedostrzegalnie poruszać głową. Spojrzał na prawo w stronę wspo-mnianej pary ptaków siedzących na ławeczce, a potem powoli po-wiódł wzrokiem po licznych parkowych drzewach i krzewach. Chwi-lę wodził wzrokiem po okolicy, a gdy nasycił się tym widokiem po-chylił głowę i spojrzał w dół na swoje stopy, a może grunt pod no-gami. Pobliska latarnia, która akurat przygasała, nie wiedzieć, dla-czego przykuła uwagę tego niewątpliwie bardzo dziwnego mężczy-zny. Patrzył na nią przez kilkanaście sekund nie odrywając wzroku, aby następnie podnieść głowę i spojrzeć w niebo. Długo tak patrzył śledząc płynące w górze ciemne obłoki. W końcu zwyczajnie, tak jakby znudzony tym wszystkim opuścił głowę i znieruchomiał.
Co było dość dziwne wszystkie zwierzęta w najbliższym otocze-niu całkowicie go teraz ignorowały, jakby w ogóle go nie dostrzegały lub też jego obecność była im całkowicie obojętna. Faktem jest, że były one przyzwyczajone do widoku ludzi, ale jednak takie ich za-chowanie było w tym przypadku co najmniej dziwne. Zwykle bywało tak, że ludzie kojarzyli im się z dokarmianiem, łakociami, które im serwowali. Wypadało więc obserwować ich ruchy i miejsca, gdzie zatrzymywali się na odpoczynek, aby podfrunąć, czy podbiec. Nagle na obrzeżach parku rozległ się miarowy i szybki tupot ludzkich stóp. Najpierw bardzo cichy, ale cały czas powoli zwiększający poziom decybeli, aż w końcu w alejce pojawił się pierwszy poranny biegacz. Na ten widok wiewiórka i kilka różnobarwnych gołębi zareagowało nagłą ucieczką. Wysoki, szczupły mężczyzna biegł równym tempem i niespecjalnie interesował się tym, co znajdowało się poza ścieżką, którą dreptał. Na uszach miał słuchawki, a rytmiczna muzyka doda-wała mu energii oraz wspierała jego samodyscyplinę w ambitnym, wyznaczonym przez siebie celu, aby przygotować się jak najlepiej do nadchodzących lekkoatletycznych zawodów.
Tajemnicza postać skierowała wzrok w kierunku nadbiegającego człowieka, przez krótką chwilę wiodła za nią wzrokiem, aby zaraz ponownie znieruchomieć. Powróciła do stanu, w którym tkwiła przez większość dotychczasowego czasu. Jak na razie nic nie zwiastowało, jak zmieni się życie miasta dzięki tym nietypowym odwiedzinom. To nie przypadek, że z maleńkiego nasionka wyrasta wielkie drzewo.
Właśnie w tym momencie zaczyna się nasza historia.