Powieść "Pomyłka"

Podobno miłość jest najsilniejszym z uczuć, a miłość odwzajemniona zniesie każdą przeszkodę. Świat jednak nie znosi próżni i w miejsce, gdzie kiedyś tkwiła bariera stworzy natychmiast nową. Para małzonków postanowiła z tym walczyć, ale okazało się, że ta połowa, która w teorii miała być tą silniejszą sama wymaga opieki. "POMYŁKA" jest dramatem, który pokazuje nam pogmatwane losy tych, którzy przynajmniej na starcie powinni mieć ścieżkę usłaną różami. Okazuje się jednak, że róże mają kolce. Jedna choroba ustępuje miejsca drugiej niejako wbrew swej woli. Ścieżka jednej ze stron tego związku zdaje się zmierzać ku przepaści. Czy dojdzie do tragedii, czy może wszystko zakończy się Happy Endem? rozwiązanie "Pomyłki" poznacie na ostatniej stronie.

Fragment powieści "Pomyłka"

Początek wszystkiego

       Wcześniej nie było nic, a za moment było już wszystko – cokolwiek to mogło oznaczać. Świadomość, że jest się czymś nowym pojawiła się jakby znikąd. Ta wiedza była czymś fascynującym choćby z  tego względu, że była pierwsza. Tak, jak przedtem to enigmatyczne istnienie nie doświadczyło żadnych bodźców, tak teraz pojawiło się ich całe mrowie. Trudno było ustalić hierarchię i wybrać co jest najważniejsze, tym bardziej, jeśli się nie wiedziało co to jest hierarchia. Trwanie w tym stanie przedłużało się i zdawało nie mieć końca. Nagle, niespodziewanie na horyzoncie pojawiła się wątpliwość. To była siła, która popsuła pewien układ, który wydawał się nie do zepsucia i powinien trwać wiecznie. Jednak dzięki temu niecodziennemu impulsowi należało zareagować, a pierwsze co się nasuwało, to zwyczajne, najzwyklejsze, banalne wręcz pytanie: 

       - Co to? – COŚ zapytało samo siebie. Wprawdzie rzuciło pytanie, gdzieś w przestrzeń, ale nie liczyło na podjęcie konwersacji. Miało świadomość tego, że skoro nie wyczuwa obecności nikogo innego, to raczej nie ma co liczyć na odpowiedź. Uznało więc, że ponownie musi wziąć sprawy w swoje ręce – idiotyzm – wszak ono nie miało rąk.

       - To jest życie! – COŚ odpowiedziało samo sobie i poczuło się zadowolone z takiego obrotu sprawy.

       To było, jak zapalenie światła w pomieszczeniu, gdzie od zawsze panował mrok. Nie rozumiało, czy tak powinno być, czy to jest normalne. Nie posiadało przecież żadnego doświadczenia, do którego mogłoby nawiązać. Wszystko było dziewicze, pierwsze i wywoływało niepokój. W tle brzmiały pewne ciche takty, które zdawały się przenikać wszystko. Dźwięki były ulotne, rytmiczne i miłe. Wnikały w COŚ i  sprawiały, że stopniowo wyczuwało zmianę. Doskonale dopasowały się do jego życiowego rytmu i zsynchronizowały się z jego wewnętrzną melodią tworząc uwerturę, której nazwy bało się na razie nadać. Było niczym bodziec do czegoś, czego znaczenia ani celu jeszcze nie rozumiało.

       Ponownie doszło do czegoś, czego sensu nie było w stanie ogarnąć. Po raz pierwszy świat wokół uległ tak drastycznej, rewolucyjnej wręcz przemianie. Pewien bodziec w środku podpowiadał, że tak właśnie powinno być i że to jest dobre.

       Wiedziało, zrozumiało, że nie jest już samo, że ma towarzysza. Jednak to doznanie było mocno naciągane. Tutaj nie chodziło o to, że ktoś do niego dołączył. Właściwie, to COŚ pojmowało ten stan, jak gdyby się podzieliło, rozdwoiło, czy wręcz pomnożyło. Jakby jego świadomość została zdublowana, a jednocześnie pojawiło się coś nowego. Nie rozumiało tego, ale właśnie dotarło do niego, że być może w ten sposób zapoczątkowało pewien cykl, który, jak mu się zdawało miał trwać bez końca. Czuło się jakoś powiązane z tym drugim bytem, choć nie rozumiało w jaki sposób ani dlaczego.

       Jakiś czas nic się nie działo. Nie miało pojęcia, jak długo trwało w tym stanie. O niczym właściwie tak naprawdę nie miało pojęcia. Nie wiedziało nawet, że istnieje coś takiego, jak czas. Całą dostępną uwagę skupiło teraz na swojej kopii, bo tak to właśnie zaczęło postrzegać i co za tym idzie, nazywać. Trwali teraz w parze złączeni ze sobą, czekając na coś, co powinno nastąpić. I wtedy to się stało; rozłączyli się definitywnie i zapewne już na zawsze.

       Cykl się powtórzył raz, drugi i dziesiąty. Powielali się i powielali, jak gdyby tylko po to istnieli. Przestali nad tym sprawować jakąkolwiek kontrolę, a chwilę później stracili rachubę, ile razy już przez to przechodzili. Wszystko nabrało tempa i działo się automatycznie. Nie było sensu zajmować się tym dalej. COŚ zrozumiało, że przed chwilą doświadczyło cudu, który był czymś wyjątkowym, a jednocześnie niesamowicie pospolitym. Nie wiedziało jeszcze jaki będzie efekt finalny, ale to nie miało większego znaczenia. Liczyło się tylko to, że coś się wreszcie zainicjowało i teraz ten proces będzie nabierał rozpędu.

       I wówczas COŚ poczuło się szczęśliwe, że wreszcie wykonało zadanie.

 

       Odkąd pamiętał wszędzie panowała ciemność. Mrok był jednak dobry, wręcz kojący i co najważniejsze był naturalny. Czuł się w tych warunkach naprawdę komfortowo. Nie wiedział co tu robi, kim jest ani gdzie tak naprawdę się znajduje. Posiadał w sobie pozytywną energię, jakąś dobroć, ekstazę, choć tak naprawdę nie miał bladego pojęcia, co to może oznaczać. Miał świadomość, że jest, że istnieje i  to mu na razie wystarczało. Było ciepło, bezpiecznie i jakoś tak dziwnie. Czuł, jakby otaczała go pewna błogość, jak gdyby tkwił zanurzony w jakiejś dziwnej, pozytywnej cieczy. Tkwił w tym stanie i  niczego nie pojmował swoim umysłem. Pewne namacalne wręcz otępienie, nie pozwalało skupić myśli na dłużej, na żadnym temacie. Nie próbował z tym walczyć - nawet nie wiedziałby, jak mógłby to zrobić. Czuł się z tym dobrze i tak powinno pozostać. Był jednak świadomy faktu, że nic nie trwa wiecznie i to mu się już nie podobało.

       - Dobrze mi – podsumował swój stan najprościej, jak tylko potrafił, a jego twarz wykrzywiła się w dziwnym grymasie.

       Gdzieś spoza – nie potrafił określić skąd – napłynęły jakieś subtelne, ciche dźwięki. Były potwornie nieuporządkowane, niezwykle chaotyczne i jakieś takie sztuczne. I w dodatku nie miały nic wspólnego z tym, co było wcześniej.

       - Jak długo, jeszcze?! – zapytał, kiedy niejako wbrew sobie poczuł taką potrzebę.

       - Jeszcze trochę – usłyszał dziwne, tajemnicze stwierdzenie. Te dźwięki były inne, lepsze i bardzo chciał ich słuchać.

       - Kim ty jesteś? – pytanie jakoś tak samo ułożyło mu się w głowie i pognało przed siebie.

       - Nie wiesz?! Już zdążyłeś zapomnieć?

       Głos był ciepły, stonowany i zdawał się goić wszelkie negatywne emocje. Nie był w stanie określić w jaki sposób odbiera to przesłanie, ale jakoś je odbierał. Podświadomie wyczuwał, że rozmawia z kimś ważnym. Nie wiedział tylko na czym ta ważność polega.

       - Tak, właśnie – spuentował nijako. Nie miał bladego pojęcia o  czym niby zapomniał. Nie wspominając już o tym, że nic nie zapamiętał z tego co było wcześniej.

       - To smutne.

       - Smutne… dlaczego? Iii… i co to znaczy?

       - Setki razy już to tłumaczyłem.

       - Ale ja naprawdę nie wiem! Chyba już zapomniałem, o ile w  ogóle miałem taką wiedzę… A poza tym… jeśli setki razy, to cóż zaszkodzi powtórzyć raz jeszcze?! – w ten sposób starał się przymilić.

       - Miałeś tę wiedzę. Miałeś, ale straciłeś… Nie jesteś więc nikim wyjątkowym. Wszyscy tak mają.

       - Wszyscy?!

       - Dokładnie.

       - A więc jest nas więcej!... – ucieszył się z tego faktu, choć tak do końca nie był pewien, co to może oznaczać. – Więc ja nie jestem sam? – dopytał, chociaż miało to zabrzmieć jak stwierdzenie.

       - Tak i nie – z głosu emanowała ogromna, wręcz nieskończona cierpliwość.

       Pozazdrościł mu tego. Uznał, że gdyby posiadał taką cechę, to jego życie byłoby dużo łatwiejsze. Teraz, no i zapewne w przyszłości.

       - Nie rozumiem?

       - Jest was mnóstwo! – głos po raz pierwszy zmienił ton na wyższy, jakby informował o swoim nastawieniu. – Całe miliardy. Tak naprawdę jest was już zbyt dużo, ale to nie moje zmartwienie… I choć jest was całe mrowie, to jednak jesteś sam. Tak właśnie jest!

       - To bardzo enigmatyczne, co mówisz… I skąd ja znam taki zwrot?! Chyba nie do końca wiem, co oznacza... A powinienem?! Czy to słowo coś znaczy, a może symbolizuje?! Czy, czy ono jest ważne?!

       - Chociaż nie!... Jest jeszcze przecież ONA. Jesteś jej częścią. Jesteś poniekąd nią, a ona tobą. Taka jest zasada – głos kontynuował rozpoczęty wątek, jak gdyby nie usłyszał jego ostatnich słów.

       - O kim ty mówisz?! Kogo nazwałeś: ONA?!

       - Mówię o kobiecie, matce, kimś kto za chwilę wyda cię na świat. Uwolni cię ze swojego ciała i tak naprawdę wówczas dopiero rozwiniesz skrzydła. Jesteś częścią niej, fragmentem jej ciała i duszy! Jesteś, a właściwie powinieneś być tym co najlepsze z niej i z jej partnera.

       - I wówczas stanę się samodzielny?! – poczuł się podekscytowany. – Znowu nie wiem, co oznacza to słowo?!

       - O nie, mój drogi. Dopiero wówczas będziesz potrzebował opieki. Dzięki temu, co nazywamy miłością, instynktem macierzyńskim zaznasz stałej troski o swój stan.

       - Na zawsze?

       - Nie, nie, oczywiście, że nie! Tylko do momentu, kiedy uznasz, że już jesteś gotowy, aby odejść. A później to samo zrobisz z tym, kogo ty kiedyś w przyszłości stworzysz!

       - Nie chcę być samodzielny, nie chcę niczego stwarzać i nie chcę stąd odchodzić! Tutaj jest mi naprawdę dobrze! Czy muszę stąd odejść?!... Nawet jeśli tego nie chcę?! – rozumiał, że to co teraz robi, jak się zachowuje, to bunt w najczystszej postaci. Ale on pragnął właśnie tak się zachowywać. Dzięki temu czuł się troszeczkę lepiej, choć to wcale nie rozwiązywało problemów, które go trapiły.

       - Musisz! Nie masz wyboru! – głos stał się bardziej władczy. – Nie ma żadnej alternatywy, a twoje pytania są tylko powielaniem wątpliwości twoich poprzedników! Tak to właśnie działa. Za każdym razem, jest tak samo. To są prawa, których nikt nie łamie. Nikt…! Rozumiesz, co mówię?!... Nikt… nawet ON!

       - ON?! Kim jest ten ON?! Coś mi mówi, że powinienem o to zapytać, choćby przez szacunek, dla tego kogoś. Znam go, czy widziałem go już kiedyś? Odpowiedz, proszę. Bardzo, ale to naprawdę bardzo chciałbym to wiedzieć.

       - Na takie i tym podobne pytania nigdy nie uzyskasz odpowiedzi!... Gwarantuję ci to całą wiedzą jaką dysponuję i całym moim autorytetem!... A wierz mi, że będziesz je zadawał do końca pobytu w  miejscu, do którego zdążasz!

       - Ale pod koniec uzyskam odpowiedź? – nadzieja kazała mu zapytać.

       - Tak! Wówczas wszystko stanie się jasne, ale wtedy będzie już za późno, aby spożytkować tę wiedzę!

       - Rozumiem, a... – poczuł strach, zażenowanie i coś jeszcze, czego nie potrafił scharakteryzować. – Zaczekaj!

       - Zaczyna się!

       - Czuję, że coś się zmienia! Czy to już?! Czy to co teraz się kończy?

       - Tak!... Już! Pora wyruszać w drogę!

       - Tylko tyle?! Nic więcej?!... Mam tyle pytań! Zaczekaj moment! Proszę, pozwól mi zadać chodź jedno, ostatnie pytanie. Proszę!

       - Dobrze, mów!

       - Co mnie tam czeka, czy powinienem się bać?! Nie wiem dokąd wyruszam ani co mnie tam czeka?

       - Wszystko i nic! A co do strachu, to nie wiem! – słowa powoli przechodziły w szelest. – A co do strachu… to strach bywa czasami dobry!