Powieść "Franca"
W intrygujące powieści "FRANCA" wkraczamy w błyskotliwy, a przy tym burzliwy świat Doroty Palickiej, czołowej modelki reklamowej, która zmęczyła się przywarami sławy. Niespodziewanie wbrew sobie przenosi się na krawędź swojego komfortowego świata, w miejsce gdzie granica między rzeczywistością, a iluzją staje się mglista, a stawki są znacznie bardziej zabójcze niż cokolwiek, z czym do tej pory zetknęła się na wybiegu. Dorota znika praktycznie z dnia na dzień i nikt się tym nie interesuje. Jest to zasługą jej podłego charakteru, dzięki któremu wszystkich do siebie zraziła oprócz jednej osoby. Mężczyzna, którym Palicka nieustannie pomiatała postanawia dowiedzieć się, co się wydarzyło, że nagle zniknęła.
Zamów teraz
Możesz też zamówić tą książkę na amazon.pl lub allegro pl.
Fragment powieści "Franca"
Deszcz padał niemalże od samego rana. Nie był może zbyt intensywny, ale za to niezwykle zdeterminowany, aby to co było w powietrzu znalazło się jak najszybciej na ziemi. Od nadmiaru wody dosłownie w każdej nierówności terenu powstały już spore kałuże. Kratki wpustowe mozolnie odprowadzały deszczówkę, ale miały problemy z przepustowością. Warszawa dawno nie została obdarowana tak hojnie przez matkę naturę. Zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami niebo nie dawało szans, że wkrótce coś się zmieni. Wszędzie jak okiem sięgnąć ciągnęły się tabuny obłoków. Tak to przynajmniej wynikało z obserwacji człowieka stojącego praktycznie w bezruchu. Tkwił w tym miejscu od prawie godziny. Gdyby nie zdobycze cywilizacji, które rezolutni twórcy wymyślili i umieścili w telefonach, to nigdy by nie uwierzył, że to się zaraz zakończy. Mężczyzna, trzymał parasol nad głową i kilkukrotnie już trochę nieporadnie z racji, że używał tylko jednej ręki skorzystał z kilku aplikacji pogodowych i wszystkie informowały, że za jakieś półgodziny przestanie padać. Oczywiste było, że wszystkie one nie mogły się mylić.
Wiał wiatr ze wschodu, a więc to stamtąd należało spodziewać się rozpogodzenia. Mężczyzna nie miał z tego miejsca wglądu w cały nieboskłon, ponieważ wszędzie pięły się w górę ściany mniejszych lub większych budynków. Ufał technologii, ale gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl, że to raczej nie może być możliwe, aby po tak krótkim czasie pogoda miała się diametralnie zmienić. Był perfekcjonistą i lubił mieć wszystko pod kontrolą, dlatego tak go irytowało, że nie ma wpływu na pogodę. Stał tutaj od ponad dwóch godzin. Gdyby nie rozłożony i trzymany w prawej dłoni parasol przemókłby do przysłowiowej suchej nitki. Oczywiście mógł pójść na skróty i pojawić się tutaj dziesięć minut przed końcem, ale uznał, że to za duże ryzyko. Zawsze należało się liczyć z trudnymi do przewidzenia wydarzeniami, które sprawiłyby, że impreza uległaby skróceniu.
Obiekt jego zainteresowań znajdował się w budynku po drugiej stronie ulicy, a on sam miał już serdecznie dosyć tak deszczu, jak i czekania. Nie mógł jednak, ot tak po prostu wejść sobie do środka i spędzić tam czas, w którym trwało wydarzenie. Po pierwsze nie miał zaproszenia, a po drugie mógłby zostać zapamiętany, a tego nie chciał. Czas wlókł się niemiłosiernie, a on już bardzo pragnął przystąpić do realizacji swojego planu.
Mężczyzna raz jeszcze zerknął w niebo i ciężko westchnął. Wysunął lewą rękę przed siebie, aby rękaw koszuli podciągnął się nieco i odsłonił zegarek. Spojrzał na tarczę i uśmiechnął z zadowoleniem oraz nieskrywaną ulgą. Nareszcie jego męczarnie związane z nieproduktywnym czekaniem dobiegły końca.
- Za dziesięć minut powinna skończyć – wyszeptał. Spojrzał w lewo, a później w prawo, sprawdzając czy nie nadjeżdża jakiś pojazd, a gdy upewnił się, że jest bezpiecznie ruszył spokojnym krokiem w stronę budynku naprzeciwko. W zamieszaniu jakie zawsze na końcu towarzyszy tego rodzaju imprezom na pewno nie zostanie zauważony ani też nikt nie wpadnie na pomysł, aby żądać od niego zaproszenia. Zanim otworzył drzwi, aby wejść do środka zamknął parasol, rozejrzał się i po kilku sekundach zastanowienia podjął decyzję, gdzie powinien go zostawić. Oparł go o ścianę, zaraz za wysokim krzakiem rosnącym obok wejścia. Gdy odchodził rączka parasola obróciła się ukazując wygrawerowane inicjały: „SK”.
- Dobrze, Doruś! Tak, trzymaj, kochanie. – Przystojny, zbliżający się do trzydziestki mężczyzna był wyraźnie zachwycony młodą, zjawiskowo wręcz piękną kobietą, która akurat przechodziła obok niego. Uniósł oba kciuki ku górze i uśmiechnął triumfalnie. – Jeszcze tylko dziesięć minutek i będzie koniec. Jesteś najlepsza, moje ty kochanie i pięknie wyglądasz w tej bieliźnie. Pamiętaj o tym.
- Spadaj, Julian! – kobieta fuknęła, gdy tylko usłyszała te słowa i spojrzała na rozmówcę niemalże z odrazą. Ten człowiek działał jej na nerwy, a dziś jej granica tolerancji dla niego była bardzo cienka i krucha. Pieprzony adorator! Kto go tu w ogóle wpuścił? To było miejsce dla osób, które współtworzyły to wydarzenie, a nie dla jakichś łachmytów z zewnątrz.
Ten, którego nazwała Julian, na moment zdusił uśmiech, ale po sekundzie pozwolił mu na powrót zagościć na twarzy, gdyż tej kobiecie był gotów wybaczyć naprawdę wiele. Nie zdążył jednak nic z tym zrobić, gdyż ujrzał tylko tylne części ciała Doroty opakowane w bardzo seksowny strój, które zlustrował z zadowoleniem. Jej perfekcyjna figura zawsze robiła na nim wielkie wrażenie, i tak było również tym razem. Kilka sekund później zniknęła za drzwiami damskiej garderoby, gdzie wstęp miały tylko modelki oraz spece od kostiumów i charakteryzacji. Jakiś mężczyzna przeszedł korytarzem spoglądając ciekawie w jego stronę, ale on nie zwrócił na ten fakt najmniejszej uwagi. Gdyby zwrócił, to wiedziałby, że to ten sam mężczyzna, który wcześniej czekał na nich nieopodal wejścia do budynku i nawet poprosił Dorotę o autograf. Nie otrzymał go i w dodatku został wzorcowo wręcz spławiony. Jedyne co do niego dotarło to zapach fatalnej wody kolońskiej, której ten ktoś używał.
Julian odwrócił się plecami do drzwi, na których wisiała tabliczka
„OSOBNIKOM Z JAJAMI WSTĘP WZBRONIONY”
i skupił uwagę na fragmencie wybiegu, który z tego miejsca był dostępny jego oczom. Chwilę patrzył w tę stronę, ale mignęła mu tylko jedna modelka i to tak szybko, że nie zdążył jej się dokładniej przyjrzeć. Zawiedziony tym faktem przekręcił głowę, odszukał najbliższe krzesło i usiadł na nim ostrożnie. Zdusił grymas uśmiechu i westchnął ciężko. Zaczeka tu na wybrankę swego serca, która jeszcze raz, a może dwa wyjdzie z garderoby i ruszy w stronę wybiegu. Gdzieś w tle rozbrzmiewała niezbyt głośna, subtelna muzyka, która w zamyśle miała pasować do dzisiejszego pokazu.
Po drugiej stronie korytarza wisiało sporych rozmiarów lustro. Zwykła próżność nakazała mu spojrzeć. Zobaczył przystojnego mężczyznę o chłopięcej twarzy i zamyślonych, piwnych oczach. Nie był narcystycznym typem, ale wiedział doskonale, że jest przystojny. Podobał się kobietom, to również nie umknęło jego uwadze, choć miał problemy z określeniem, czy one bardziej lubiły jego pieniądze, czy powaby atrakcyjnego ciała. Odruchowo poruszył górną wargą, tak, że jego delikatny, wypielęgnowany wąsik ruszył kilkukrotnie w górę i w dół. Był wysokim brunetem i tak do końca nie był pewny, czy ten dodatek pod nosem nie jest trochę... – przez moment szukał odpowiedniego określenia – gogusiowaty. Zaśmiał się w duchu z tego określenia i odwrócił wzrok od lustra.
- Moja Dorcia ma dzisiaj gorszy dzień – powiedział szeptem do siebie, próbując ją w ten sposób usprawiedliwić. Byli ze sobą już jakiś czas i czuł się za nią odpowiedzialny. Bardzo pragnął, aby ich związek był typowym, ale tak nie było. Ona miała trudny charakter, a on znowu był ugodowy i to chyba aż za bardzo. Dał się pozbaść, ale nie miał nic przeciwko temu. – Do końca pokazu nie będę jej wchodził w paradę – dodał i zamknął oczy. – Udam, że śpię, żeby jej nie prowokować, a kiedy to się już skończy spróbuję ją jakoś udobruchać. Kolacja w dobrej, ekskluzywnej restauracji zwykle czyniła cuda. Dorota lubi dobrze zjeść. Zresztą, kto nie lubi?