Powieść "Pamiętnik napisany w grobie"

Kim jest człowiek, który twierdzi, że wie o sobie wszystko? Jest wpatrzonym w siebie narcyzem, czy może żałosnym oszustem, który pod maską pewności siebie skrywa tajemnice, które nawet dla niego są nieosiągalne?

Wydarzenia opisane w tej powieści nie są jedynie wspomnieniami Mateusza Balińskiego, głównego bohatera, ale przede wszystkim próbą pokazania jakimi to drogami prowadzi nas to coś, co najczęściej nazywamy przeznaczeniem. A może przeznaczenie nie istnieje i nigdy go nie było, a to co odbieramy jako zlepek wydarzeń, które mają nastąpić to tylko sen, majaki poronionego umysłu, który w każdym z nas drzemie. Niektórzy mają to szczęście, bo nigdy tego nie obudzili, ale zdarzają się i tacy, dla których obcowanie z tym zdaje się być chlebem powszednim.

Poznaj świat Mateusza, zanim zaczniesz go oceniać i ferować wyroki.

Zamów teraz

Możesz też zamówić tą książkę na amazon.pl lub allegro pl.

Fragment powieści "Pamiętnik napisany w grobie"

Wprowadzenie

„Nasze życie jest krótkie i smutne. Nie ma lekarstwa na śmierć człowieka, nie znamy nikogo, kto by wrócił z otchłani. Urodziliśmy się niespodzianie i potem będziemy, jakby nas nigdy nie było. Dech w nozdrzach naszych jak dym, myśl jak iskierka z uderzeń serca rozpłynie jak niestałe powietrze. Imię nasze pójdzie z czasem w niepamięć i nikt nie wspomni naszych poczynań. Przeminie życie nasze jakby ślad obłoku i rozwieje się jak mgła ścigana promieniami słońca i żarem jego przybita. Czas nasz jak cień przemija, śmierć nasza nie zna odwrotu: pieczęć przyłożono, i nikt nie powraca”.
Księga Mądrości, 2, 1-5.

Czasami bywa tak, że los daje potępionym drugą szansę. Czy ja ją dostałem? Nie wiem. Zamierzam opowiedzieć smutną historię, koleje mojego losu, które poniekąd sam wykreowałem, dając się ponieść nieokiełznanemu żywiołowi, który zwie się życiem. Podobno życie jest sumą przypadków, na które mamy niewielki wpływ, a bywa, że i żaden. Był jednak czas w moim życiu, kiedy tak nie myślałem. Perspektywa ulegnięcia żywiołowi, który mnie porywa i niesie nie wiadomo gdzie, wydawała mi się pozbawiona sensu, a jednocześnie burzyła fundamenty światopoglądu, który sam sobie wybudowałem. Każdy z nas pragnie więcej, niż jest w stanie strawić, dużo więcej niż mu potrzeba, a nieokiełznany apetyt na więcej i więcej pcha nas często na drogę pychy i obłudy, która prędzej czy później poprowadzi ku zatraceniu.
Jesteśmy jednak tacy, jakimi jesteśmy i nic z tym nie zrobimy. W naszym DNA zapisano nam dokładny, wręcz szczegółowy przepis na to, jakimi mamy być. Czy jesteśmy jedynie zaprogramowanymi robotami z wpisanymi komendami? Jeżeli tak, to nasza przysłowiowa „wolna wola” niestety, ale nie istnieje. Czy to jaki byłem i jak strasznych czynów się dopuszczałem, było jedynie powiązane z wykonywaniem komend? To całkiem możliwe.
Brzmi to jednak jak próba szukania dla siebie usprawiedliwienia. Jednak z drugiej strony patrząc… nie wybierałem sobie cech charakteru. Bo wtedy zapewne nie zaserwowałbym sobie: braku cierpliwości, ciągoty do alkoholu, impulsywności i co chyba w moim przypadku najgorsze, tego dzikiego wręcz pędu za spódniczkami. Niestety było tak, że często myślałem nie tą częścią ciała, co należy i nic nie mogłem z tym zrobić. Wyrządziłem w ten sposób mnóstwo krzywd, ale cóż mogłem począć, skoro taki właśnie byłem. Ulepiono mnie z takich, a nie innych składników i postawiono wobec faktów dokonanych.
Żadne z nas nie jest w stanie przewidywać nadchodzących wydarzeń – chyba że sam je zaplanuje – i nic na to nie poradzimy. Być może na tym właśnie polega urok życia, że nieustannie nas zaskakuje. Gdybym na początku mojej drogi wiedział jakie konsekwencje poniosą moi bliscy i oczywiście ja sam, to przenigdy bym nie podążył tą ścieżką. Nigdy nie posiadałem cech autodestrukcyjnych ani tym bardziej masochistycznych. Jednak w tamtym przypadku było inaczej, brnąłem – bezkrytycznie odurzony narkotykiem, który zwie się życiem – wręcz ślepy, do celu, którego nie dostrzegałem, a nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić.
To gdzie się znalazłem i co się teraz ze mną dzieje jest dla mnie najbardziej sprawiedliwą karą, na którą w stu procentach zasłużyłem. Z początku się buntowałem, ale później spuściłem głowę z pokorą.
Trudno jest od potencjalnego grzesznika wymagać pokuty, przeprosin i żałowania za grzechy, jeżeli on nie rozumie jakiego złego uczynku się dopuścił. Od zawsze tak było, że istotą kary jest jej świadomość. Jeżeli ukarany nie wie, że odbywa karę, a jedynie wychodzi z założenia, że to, co się dzieje, jest tylko niefortunnym zbiegiem okoliczności, złą passą, to wówczas kara nie spełnia swego zadania. Ja dopiero po czasie zrozumiałem, że zostałem skazany za uczynki, których nie byłem w pełni świadomy. Żyłem w błogiej nieświadomości, nie zdając sobie z tego sprawy.
Ja już nie jestem ważny. Moje EGO zostało uśpione, a może nawet zniszczone. Zanurzyłem swoje zbrukane dłonie w niezwykłym naczyniu, na którym wypisano niezręcznym pismem słowo „Pokora”. Niestety upadłem tak nisko, że niżej już nie było można. Niektórzy uważają, że trzeba opaść na samo dno, aby następnie mieć się od czego odbić i ruszyć ku świetlanej powierzchni, którą zwą odpokutowaniem, a co za tym idzie również i odkupieniem. Nie do końca się zgadzałem z takim stwierdzeniem.
Moje własne dno, na które opadłem, było diametralnie inne, cokolwiek to mogło oznaczać. Nie miało materialnej struktury, nie było fizyczne i namacalne, a ja nie składam się już z powszechnie znanych cząsteczek i atomów. To gdzie teraz jestem, to jest zapewne piekło, a ja popadłem w odmęty złej energii, która jest oczywiście karą, ale ja ją po prostu nazywam: SPRAWIEDLIWOŚCIĄ.