Powieść "Bilet w jedną stronę"

"Bilet w jedną stronę" to klasyczny kryminał, którego akcja w dużym stopniu dzieje się w pociągach.
Pewnej nocy w jednym z przedziałów dochodzi dochodzi do makabrycznej zbrodni.
Ktoś morduje młodą kobietę, obcina jej głowę, która znika i zabiera wszystkie rzeczy osobiste.
Policja przybyła na miejsce nie jest w stanie określić, kim jest ofiara.
Niedługo potem dochodzi do identycznej zbrodni.

Zamów teraz

Produkt dostępny, wysyłka w 48h + czas dostawy.

Możesz też zamówić tą książkę na amazon.pl lub allegro pl.

Fragment powieści "Bilet w jedną stronę"

Wstęp.

 

       Mężczyzna ocknął się przy dolnej części nasypu. Tak przynajmniej odbierał górkę u podnóża, której teraz leżał. Było ciemno, a w jego głowie panował jeszcze większy mrok, bo nie mógł skojarzyć, gdzie jest ani tym bardziej, co tu robi? Leżał na plecach z rękoma i nogami rozłożonymi szeroko, jak gdyby przed momentem skończył robić orła na śniegu. Bolało go całe ciało, choć nie pojmował, dlaczego? Czuł się tak, jakby zderzył się z samochodem ciężarowym, a jego ciało powolutku wracało do normy, sklejane pewną niewidzialną taśmą klejącą. Wysoko, gdzieś w przestrzeni ponad nim migotały dziesiątki, jeśli nie setki malutkich błyszczących punkcików. Upłynęło kilka głębszych oddechów, nim wreszcie pojął, że to, na co patrzy, to gwiazdy. Uznał to za dobry omen, bo to oznaczało, że jest na Ziemi i co jeszcze ważniejsze, że żyje.

       Postanowił, że wstanie, ale dopiero po kilku następnych oddechach. Podobało mu się, że może w ten sposób odmierzać czas. Może to i było głupie, ale on teraz specjalnie nie grzeszył intelektem. Nie rozumiał, co się dzieje, ale jego organizm domagał się powietrza niczym u nurka, który dopiero co wypłynął z przepastnej głębiny na resztkach tlenu w płucach. Z każdym kolejnym wdechem jego umysł się rozjaśniał. Jak gdyby wciągał do siebie inteligencję, a nie mieszankę gazów.

       – Beata – wypłynęło samoistnie z jego ust. – Chryste, Beatka!

       Poderwał się gwałtownie, jakby prąd go kopnął, przekręcił ciało i błyskawicznie stanął na nogi. Chwilę stał, rozglądając się nerwowo na boki. Coś zamierzał zrobić, ale jeszcze nie dostał dyrektywy od podświadomości. W  końcu jego wzrok mimowolnie zaczął wspinać się po nachyleniu terenu w  górę. Kiedy spojrzenie zatrzymało się na szczycie, to przełknął ślinę, jak gdyby ta czynność miała pewne symboliczne znaczenie.

       – Beatka – wyszeptał i nie zastanawiając się, co robi, rozpoczął wspinaczkę. Mógł, co oczywiste, najpierw spróbować szukać wokół miejsca, gdzie się ocknął, ale on wiedział, że „miłość jego życia” znajduje się gdzieś na górze. Z początku szedł wyprostowany, nieco później zgarbiony, a ostatni odcinek przebył na czworakach. Śpieszył się, jak gdyby od tego zależało jego życie. Raz, gdy spróbował się wyprostować, zachwiał się i byłby poleciał do tyłu, gdyby nie krzew rosnący w zasięgu ręki. Pot spływał mu po czole wlewając się do oczu, a on nie mógł nic z nim zrobić, bo ręce służyły mu za podpórki. Gdy w końcu dotarł na szczyt, zamknął oczy i wziął kilka głębszych oddechów. Dopiero po tym rozpoczął poszukiwanie. Czas nie okazał się dla niego łaskawy, bo niemalże natychmiast zobaczył przerażający obraz. W trakcie wspinaczki jego analityczny umysł podsunął mu kilka scenariuszy, ale czegoś takiego nie przewidział. Tak naprawdę rozpoznał dziewczynę po postrzępionym, wręcz poszarpanym, zabarwionym na czerwono ubraniu. Jeden but nadal tkwił na swoim miejscu, ale drugiego nie mógł dostrzec. Szybko jednak ta część stroju straciła na znaczeniu, gdy spojrzał po przedłużeniu jej ciała. Miłość jego życia nie żyła. Leżała metr od niego, a on nie mógł oderwać od niej wzroku. Odrzucał go ten widok, a jednocześnie wręcz hipnotyzował. Zaczął płakać i nie próbował tego powstrzymywać. Nie wstydził się łez, chociaż wiedział, że jako mężczyzna powinien się odpowiednio zachować. Chwilę później żal przerodził się w obrzydzenie i zaczął wymiotować.

       Wszystko runęło, umarło, rozsypało jak domek z kart, a on nie mógł niczego zrobić. Był wściekły na siebie, ale jeszcze bardziej na Boga, który do tego dopuścił.  

 

       To nie był dobry czas. Ale czy w ogóle istniało coś takiego, jak ”dobry czas”? Nie było przecież w końcu tajemnicą, że to co w danej chwili wydawało się dobre, miłe czy fajne, wraz z upływającym czasem traciło na atrakcyjności, by następnie wręcz odrzucać. Za to pewne wydarzenia, które wręcz trąciły tragedią w ramach paradoksu po jakimś czasie wywoływały jedynie grymas politowania. No właśnie, ten nieszczęsny czas. Coś, czego nie potrafili zdefiniować nawet najmądrzejsi naukowcy sprawiało, że po pewnym okresie nasze nastawienie do danego aspektu zmieniało się diametralnie, choć wcale tego nie pragnęliśmy.

       Nikt nie chce cierpieć, ale niemalże każdy z nas rozumie, że tylko negatywne wydarzenia hartują nasz charakter, jak i duszę. Życie usłane różami może i jest, a właściwie to na pewno jest przyjemne, ale na dłuższą metę nudne. My, ludzie, jesteśmy prostymi istotami i dlatego instynktownie dążymy do nieskomplikowanych układów, bo to właśnie one wydają nam się odpowiednie. Nie lubimy się głowić, zderzać z faktami, które wymagają myślenia i podejmowania odpowiedzialnych decyzji, które okazują się wiążące. Za to wręcz uwielbiamy, jak mamy wszystko postawione jak na tacy – gotowe i odpowiednio przyprawione. Natura jednak potrafi być naprawdę złośliwa i  zamiast zastępować dobre rzeczy innymi, dobrymi rzeczami, kieruje się własnymi interesami i w powstałą pustkę pcha ich przeciwieństwa.

 

       Był poniedziałek, piąty kwietnia 2021 roku, godzina 13:12. Słońce oświetlało teren cmentarza jasnym światłem, ale w powietrzu nadal jeszcze można było wyczuć słabnące wpływy minionej już zimy. Dlatego też ludzie zebrani na tym terenie zdawali się nie być zdecydowani, jaką garderobę należało schować do szaf, a jaką stamtąd wyjąć. Szeroka aleja prowadząca do bramy głównej znajdowała się pomiędzy dwoma rzędami dość wysokich tui. Czubki roślin zostały równo przycięte mniej więcej na wysokości czterech, może pięciu metrów. Od dołu usunięto gałęzie, ogołacając pnie na dwa metry w górę, aby nie przeszkadzały przechodzącym. Pomiędzy roślinami widać było całe mnóstwo mogił, tych którzy już swoje przeżyli. I choć ich lokatorzy spoczywali półtora metra pod ziemią, to ponad powierzchnią tkwiły wystawione marmurowe dowody próżności ich rodzin.

       Dziś był pogrzeb Natalii Parent, dobrej kobiety, której życie zostało przerwane przez kogoś, kto nigdy nie powinien zasiąść za kierownicą ważącego tonę pojazdu. Jakże łatwo jest odebrać życie, kiedy człowiek wspiera się technologią i to taką, która powinna służyć lepszemu życiu, a nie sprawnemu jego przerywaniu. Okazuje się jednak, że nasze żywota to suma przypadków, które nic nie mają wspólnego z logiką, a nader często nawet nie sąsiadują ze zwyczajną konsekwencją. Iluż ludzi zakończyło swoje życie przedwcześnie tylko dlatego, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie. To jednak nie była dobra pora na podobne rozważania, lecz czas na to, żeby oddać Matce Ziemi sprawiedliwość i poprosić, aby otuliła zimne, martwe ciało, które już nie miało nic wspólnego z gorączką życia, swoimi ramionami.

       – Och Sonia, Sonia. Dziecko, tak mi przykro. Twoja mama umarła młodo, zbyt młodo. Pamiętaj jednak, że prędzej czy później każde dziecko będzie zmuszone pożegnać swojego rodzica. Wiem, że to żadne pocieszenie, ale tak to się odbywa. Co jednak by nie powiedzieć, to twoja mama, a moja młodsza siostra odeszła za wcześnie.

       Wysoki, łysawy mężczyzna wygłosił te słowa podchodząc do młodej kobiety ubranej na czarno. Z racji różnicy wzrostu popatrzył na nią z góry, po czym przytulił mocno do siebie, a ona przyjęła ten gest z ulgą. Adresatka jego słów ubrana była skromnie, ale gustownie. Miała na sobie spódnicę za kolana i ocieplane kozaki do łydek, a na górze pikowaną kurtkę, która kończyła się poniżej linii bioder. Proste, kruczoczarne włosy, kończące się u podstawy szyi poruszały się chaotycznie pod wpływem silnego wiatru, a ich barwa idealnie pasowała do koloru stroju. Covidowa maseczka, która skrywała większą część twarzy, przeszkadzała w tak banalnej czynności jak wysmarkanie nosa, ale za to doskonale podkreślała jej piwne oczy, które odziedziczyła w genach po mamie.

       – Dziękuję, wujku. – dziewczyna nie zdobyła się na nic więcej.

       Nadal była zbyt wstrząśnięta, choć od śmierci mamy minął ponad tydzień. A do tego jeszcze ta uroczystość, która tylko podwoiła jej ból. Mama była zdrowa, energiczna i wręcz kipiała pozytywną energią. Gdyby chorowała, to może Sonia w jakimś stopniu byłaby przygotowana na wieść o jej śmierci, ale to się stało tak niespodziewanie, że powiedzieć, iż „spadło na nią, jak grom z  jasnego nieba”, to nic nie powiedzieć. Z tą tragiczną wieścią wujek przyszedł do jej domu osobiście. Powiedział, co miał do powiedzenia i przytulił ją tak jak i teraz, długo trzymając w uścisku, a ona płakała i płakała, dopóki starczyło łez. Wtedy to pomogło i teraz też poczuła się dużo lepiej. Już dawno temu doszła do wniosku, że człowiek jest dziwną istotą. Ledwo toleruje bliskich, gdy są obok niego i pragnie samotności, a kiedy ich traci, rozpacza, że został sam.

       – Że też zawsze znajdzie się taki kretyn, co to nie myśli, kiedy siada za kierownicą. Ale będzie dobrze. Zobaczysz, Soniu, że będzie dobrze – szeptał jej niemalże do ucha. Próbował w ten sposób pocieszyć młodą kobietę, ale nie spotkał się z oczekiwanym odzewem. Pod tym względem była podobna do swojej matki. Była jego siostrzenicą, a osoba, która dzisiaj spoczęła w tej ziemi, jego młodszą siostrą.

       Stali nieruchomo w tej pozie, a obok nich przechodzili uczestnicy ceremonii, zmierzając do głównej bramy cmentarnej. Nikt nie mijał ich obojętnie, zerkając w ich stronę smutnymi oczami. Wszyscy byli ubrani w czarne lub ciemne barwy i każdy spoglądał na nich życzliwie albo z zaciekawieniem, wymieszanym ze smutkiem i żalem. Kobieta, dla której się tutaj zebrali, była powszechnie lubiana i szanowana. Należała do tej nielicznej grupy ludzi, którzy dla wszystkich mieli czas i nigdy nie odmówili nikomu pomocy. Dlatego tym bardziej bolało ich to, jak pogrzeb przeżywała młoda pani Parent.