Esej "Kim jestem?"

Krótki tekst o tym co sobą reprezentujemy jako ludzie.

Jaki jest sens życia i do czego prowadzi ścieżka, którą wszyscy zmierzamy?

Esej "Kim jestem?"

Homo sapiens sapiens – Człowiek rozumny. Taką nazwę sobie nadaliśmy, a więc już sam ten fakt do czegoś zobowiązuje. Za to że jesteśmy inteligentni odpowiada jeden jedyny organ w naszym organizmie, a jest nim Cerebrum (łac.), czyli mózg.
Czym jest mózg, to akurat chyba każdy z nas wie. Jest to or-gan, który nosimy w głowie i dzięki któremu myślimy. Takiej pro-stej odpowiedzi udzieliłaby większość z nas. Ci którzy mają szer-sze zainteresowania zapewne dodaliby, że jest to gąbczasta tkan-ka, którą zmieścilibyśmy w obu dłoniach, składająca się w więk-szości z wody. Inni dodaliby, że jest to zlepek około stu miliardów komórek nerwowych (neuronów), które są odpowiedzialne za wszystko, co wiąże się z myśleniem, wiedzą, naszym charakterem, instynktem macierzyńskim i tak dalej.
Wiecie państwo, że komórka nerwowa jest bardzo podobna do innych swoich pobratymców, którzy budują pozostałe nasze narządy i organy? Tym co ją odróżnia są odgałęzienia, wypustki, ramiona (synapsy), którymi kontaktuje się z innymi komórkami nerwowymi. To wygląda w największym uproszczeniu tak, jak gdyby mnóstwo ośmiornic stykało się końcówkami ramion ze swoimi sąsiadkami. Do tego miejsca wszystko jest proste i gdyby-śmy nie chcieli brnąć w to dalej, to moglibyśmy powiedzieć, że wiemy jak działa nasz mózg.
Problem, a właściwie specyfika działania najważniejszego z organów polega na tym, że nasze komórki dzielą się (przekazują) sąsiadkom nieskomplikowane substancje chemiczne i sygnały elek-tryczne. To praktycznie wszystko co one robią. Robią to naprze-miennie rozsyłając impulsy w przeróżne strony z pewną częstotli-wością. Nie chcę tu państwa przynudzać, dlatego jak najprędzej przejdę do sedna.
Mózg ludzki najczęściej porównuje się do komputera. Jeżeli to prawidłowy trop, to gdzie znajduje się oprogramowanie, gdzie zostało umieszczone? Kto zabawił się w programistę i czy od razu powstała wersja obecna, czy może ten biologiczny informatyk spędził mnóstwo czasu na wprowadzaniu potrzebnych jego zda-niem korekt.
Czym się wówczas kierował?
Czy jedynie zwykła banalna praktyczność była najważniej-szym odnośnikiem, czy może było coś jeszcze? A jeżeli tak, to co? Czy nasz programista – ze zwykłej potrzeby szufladkowania na-zwę go DEMIURGIEM – miał jakiś konkretny plan i chciał stwo-rzyć doskonałą istotę, czy może przez cały czas eksperymentował? No cóż… Na to pytanie zapewne nigdy nie uzyskamy odpowie-dzi, chociaż kto to wie? W myśl porzekadła: „Nigdy nie mów ni-gdy” nie twórzmy pewników. Nie bawmy się też w proroków, bo tylko niewielkiej części z nich udaje się choćby w przybliżeniu przewidzieć przyszłe wydarzenia.
Skupmy się zatem na aspektach technicznych. Gdzie są te szczegóły, w jaki sposób zostały zapisane i jakim językiem? Oczywiście nie szukamy trybików, przekładni i siłowników ani nawet złączek, bo tak to nie działa. W tej złożonej machinie, która zwie się HOMO SAPIENS użyto innych elementów.
I to jest ten moment kiedy dotarliśmy do genów.
GEN – to brzmi dumnie! I zarazem niezwykle prosto. Gen to gen i tyle laikom zwykle wystarcza. Kiedy jednak wejdziemy w szczegóły to okaże się, że ten twór to po prostu kwas DEOKSY-RYBONUKLEINOWY. Już nie brzmi tak prosto i przyjaźnie, czyż nie?
Kwas deoksyrybonukleinowy, DNA (z ang. deoxyribonucleic acid), wielkocząsteczkowy organiczny związek chemiczny z grupy kwasów nukleinowych. U eukariontów zlokalizowany jest przede wszystkim w jądrach komórek, u prokariontów – bezpośrednio w cytoplazmie, natomiast u wirusów – w kapsydach. Pełni rolę no-śnika informacji genetycznej… bla, bla, bla. – Gdybym coś takiego zamieścił na początku teksu to zapewne większość przerwałaby czytanie zaraz na wstępie.
Prawda jest taka, że większość z nas nie lubi tego całego nau-kowego bełkotu. To jest porównywalne do umowy bankowej, kiedy to pomimo dobrych intencji po kilkunastu zdaniach gubimy wątek i przestajemy cokolwiek rozumieć. Dlatego też za moment powrócimy do prostoty.
Na pewno każdy z nas (was) zauważył, że jesteśmy podobni w pewnym stopniu do naszych rodziców, czy też dziadków. To się wydaje naturalne, ale ilu zapyta: – a dlaczego tak jest?
Co sprawia, że mam oczy matki, łysinę po ojcu, a otyłość po dziadku? O ile w tych przypadkach chodzi wyłącznie o fizyczne aspekty naszego ciała, to co mamy powiedzieć o bardziej subtel-nych atrybutach?
– Masz charakter matki!
– Przestań się zachowywać jak twój ojciec!
– No i po co to zrobiłaś?! No nie, czysta mamuśka!
Zapewne nie raz spotkaliście się z takimi emocjonalnymi ko-mentarzami. Charakter, czyli cechy naszej osobowości, które odziedziczyliśmy albo jakie wykształciliśmy pod wpływem śro-dowiska, w którym przebywaliśmy jest integralną częścią naszej osobowości. Co sprawia, że ktoś jest cholerykiem, a kto inny od dziecka potrafi świetnie malować lub szybko nauczył się czytać? Wszystkie te drobne, ale niezwykle istotne niuanse są jak poje-dyncze cegły, które trafiają do muru, ściany, a ta pnie się majesta-tycznie w górę.
Nawet jeżeli wrzucimy wszystko do worka z nazwą GEN to i tak od razu na starcie pojawia się pytanie: Jak to możliwe, że pew-ne białko – jedno z czterech – które jest zbudowane z jedynie oko-ło tysiąca atomów może przekazywać takie niuanse, wręcz subtel-ności?
Naukowcy jednak nie próżnują. Z chwilą, kiedy odkryto tę strukturę i zbudowano jej model zaczęto robić drobne kroczki w kierunku poznania budowy oraz zasad działania tego cudownego tworu. Czas w tym przypadku był sprzymierzeńcem naukowców i szybko zaowocował małymi, jak i wielkimi odkryciami.
Już jakiś czas temu rozszyfrowaliśmy cały genom człowieka. Wiemy, które geny, gdzie się znajdują i za co są odpowiedzialne. Niestety nie mamy bladego pojęcia, dlaczego nie odkryliśmy ge-nów odpowiedzialnych za empatię, miłość, nienawiść, wiarę, inte-lekt?
O ile z tym ostatnim jakoś sobie jeszcze poradziliśmy, to z tymi wcześniejszymi stoimy w miejscu. Nikt nie wie, gdzie zako-dowano miłość do zwierząt, szacunek do starszych, pociąg do płci przeciwnej czy alkoholu? Tak więc czy jeżeli na ten czas nie potra-fimy rozgryźć pewnego problemu oznacza, że powinniśmy szukać odpowiedzi w świecie niematerialnym?
I od razu, kiedy tylko nadusiłem klawisz ze znakiem zapyta-nia pojawił się kolejny dylemat.
A co jest materialne?
Tutaj chyba powinienem powiedzieć zdecydowanie: STOP!
Z eseju, który z mojego założenia miał być krótki i przystępny wyewoluowałem do „Akademickiej Dyskusji”, a tego nie chciałem.
Moim zamiarem było jedynie to, aby pokazać, że są na świecie rzeczy, zjawiska, które nam umykają, często nas w ogóle nie inte-resuję, ale które decydują o naszym życiu, kim jesteśmy czy po-winniśmy spocząć na laurach, czy wręcz przeciwnie brnąć dalej w odmęty wiedzy?
I wreszcie na koniec jedno, ostatnie, ale według mnie najbar-dziej istotne pytania:
– Czy lepiej tkwić w niewiedzy, czy poznawać? Czy wiedza jest zbawieniem, czy może przekleństwem? W końcu przecież in-formacja o budowie zęba absolutnie nie sprawia, że mniej nas boli, gdy pojawia się próchnica?
– Ja sam jestem człowiekiem dociekliwym i niemalże bez przerwy bombarduję swój intelekt pytaniami, na które nie znam odpowiedzi. Jest tak, jak gdybym liczył, że moje ograniczone „ja” uruchomi podświadomość, która stoi o szczebel wyżej na drabinie rozwoju i w ten sposób uzyskam odpowiedź od mojego mądrzej-szej połówki. Nawet nie wiem czy to ma jakikolwiek sens? Praw-da jednak jest taka, że aby uzyskać odpowiedź, to najpierw należy zadać pytanie. A podobno nie ma głupich pytań, tylko są nieprze-myślane odpowiedzi.
– Dlatego brnijmy w odmęty ciekawości, kosztujmy pytań, które mają cudowny smak i domagajmy się odpowiedzi. Kto wie, może właśnie dlatego zeszliśmy z tego przysłowiowego drzewa, bo chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda świat z powierzchni ziemi. Wiele w międzyczasie za to zapłaciliśmy, ale uważam, że było warto.