Powieść "Więzy rodzinne"
"WIĘZY RODZINNE" to typowy horror. Dwóch braci pieniądze z napadu ukrywa w opuszczonym dworku. Nie zdają sobie sprawy, że przed laty doszło tam do zbrodni, której reperkusje przetrwały aż do współczesności. Zdrowy rozsądek, którym kierują się bracia, zderza się ze świtem pozazmysłowym, wobec którego wydają się być całkowicie bezradni. Ich wyobraźnia płata im figle, a oni gubią się w tym, co jest prawdziwe, a co nie. losy braci zostają splątane z energią domu, a nic nie zapowiada, że wyjdą z tego pojedynku zwycięsko.
Fragment powieści "Więzy rodzinne"
Wstęp.
Był brzydki zimowy wieczór 1930 roku. Deszcz ze śniegiem uderzał w szyby pomieszczenia, w którym przebywał niski, łysawy mężczyzna, a porywisty wiatr dodawał im animuszu. Zimno panujące na dworze niemalże przebijało się przez cienkie szkło okienne, jak gdyby bardzo chciało dostać się do środka. Hrabia Kajetan Jabłoński siedział w głębokim, wygodnym fotelu nieopodal kominka i delektował się ciepłem bijącym od ognia. Lubił ciepło i każdej zimy przechodził katusze związane z niskimi temperaturami. W ręku trzymał opróżnioną do połowy szklankę, którą kilka minut wcześniej napełnił niemalże po brzegi drogą, markową whisky. Uwielbiał ten trunek i nie było dnia, aby o tej właśnie porze nie zamykał się w swoim gabinecie, żeby przemyśleć parę rzeczy i przy okazji wypić codzienną porcję. Pił coraz więcej, ale nie uważał, aby miał z tym jakiś problem.
Siedział zwrócony plecami do wejścia i po raz kolejny nie mógł pozbyć się dziwnego odczucia, że jest obserwowany. Wprawdzie drzwi były uchylone i mógł w nich stać ktokolwiek z rodziny albo służby, ale on wiedział, że to nie jest to. Tu chodziło o coś więcej niż tylko o ciekawskie spojrzenia domowników. Za każdym razem, gdy zapadał zmrok, było tak samo.
Wcześniej po wielokroć próbował odkryć, kim jest tajemniczy obserwator, ale po pewnym czasie doszedł do wniosku, że to nie może być człowiek. Miał dobry słuch i wykryłby wszelkie próby zbliżenia do drzwi lub szybkiej ucieczki, gdy tylko zrywał się by złapać podglądacza. Nie bał się, ale bezsprzecznie odczuwał niepokój. Z żywym, fizycznym intruzem by sobie poradził, ale w przypadku czegoś co trudno było ogarnąć zmysłami czuł się bezradny. Najgorsze w tym było to, że czuł się odpowiedzialny za rodzinę, a nijak nie wiedział, jak powinien próbować ją chronić.
Ten dom odziedziczył po ojcu, który zginął na wojnie, którą później ludzie nazwą Pierwszą Wojną Światową. Jego matka, którą słabo już pamiętał, umarła jeszcze wcześniej na gruźlicę. Tata bardzo to przeżył i od tamtej pory stał się dziwakiem i odludkiem, który niemalże zapomniał, że ma syna. Ich relacje osłabły, a z czasem całkowicie zanikły.
Niespodziewanie, gdy wieść się rozeszła, że wybuchła wojna, jego ojciec nagle zniknął. Ktoś go podobno widział, jak stał w kolejce do punktu poboru, ale nikt nie potwierdził tej plotki. Po kilku miesiącach przyszła jednak depesza, że został zupełnym sierotą. Nie było informacji, jak tata zmarł ani gdzie został pochowany. Jedyne czego się dowiedział to, że zginął podczas ataku na nieprzyjacielskie okopy w okolicach pewnej wioski, której lokalizacji nie był w stanie odnaleźć na mapie.
Nie rozpaczał zbyt mocno, a wręcz był zadowolony, że został jedynym właścicielem majątku. Nie szanował ojca ani tym bardziej nie kochał. Gdy to się stało nie był jeszcze pełnoletni, ale jego daleki wujek, który został jego prawnym opiekunem powiedział mu, że przez ten jeden rok, jaki pozostał mu do dorosłości nie zamierza ingerować w jego życie. Dzięki temu mógł praktycznie robić co chciał. Był rozsądnym młodzieńcem, dlatego woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Od razu z właściwą młodym ludziom energią wziął się za remont, aby choć połowę domu przerobić na swoją modłę.
Jego ojciec nie wybudował tego domu. Odziedziczył go po jakimś dalekim krewnym (samotniku), który podobno popełnił samobójstwo. Pamiętał, że jako dziecko bał się chodzić wieczorami po domu, a szczególnym lękiem napawała go piwnica. Jego lęk okazał się uzasadniony, gdyż podczas prac remontowych, które zlecił, robotnicy znaleźli w piwnicznej wnęce zamurowane ludzkie szczątki, a dokładnie szkielety dzieci. Wezwano policję, ale nikt nie był w stanie powiedzieć, jak to się stało ani tym bardziej, kiedy doszło do tragedii. Na wszystkich olbrzymie wrażenie zrobiły niewielkie ryski pozostawione na wewnętrznej ścianie. Połamane paznokcie tkwiące w murze były dowodem, że są to ślady skrobania. To sugerowało tylko jedno. Ktoś te nieszczęsne istoty zamurował jeszcze za ich życia, aby w taki okrutny sposób dokończyły żywota.
Nadal trwała wojna i policjanci mieli ważniejsze rzeczy do roboty, dlatego śledztwo umorzono. Wszyscy robotnicy porzucili zajęcia i od tego momentu ludzie z okolicy zaczęli omijać jego dom. Miejscowi twierdzili, że to miejsce jest przeklęte, a ci którzy tu zamieszkają muszą być niespełna rozumu albo być równie złymi ludźmi, jak ten kto dokonał tej potwornej zbrodni.
Niezwykle trudno było mu znaleźć fachowców chętnych dokończyć to, co zostało rozpoczęte. Wreszcie się udało, ale musiał zapłacić podwójną stawkę. Myślał wówczas, że może ludźmi nie kieruje strach, a zwykłe cwaniactwo i rządza zysku. Był przecież naiwnym młodym człowiekiem i może zwyczajnie dał się naciągnąć. Skończył remont, a z czasem ludzie przywykli do tego miejsca i nawet zatrudnił kilka osób ze służby. Później pojawiła się kobieta, z którą wziął ślub, a co za tym idzie, również i dzieci z tego związku. Miał synka Józia (był bardzo podobny do niego) i córeczkę Olę, które kochał nad życie, ale którym poświęcał coraz mniej czasu. Jakieś dwa miesiące temu złapał się na tym, iż staje się coraz bardziej podobny do swojego ojca. Tak jak i on zamykał się na długie godziny w swoim gabinecie, gdzie sączył whisky i nasłuchiwał odgłosów domu. A było czego słuchać. Zrazu subtelnie, ale z czasem coraz mocniej dom zabrał się za opowiadanie swojej historii, której on w ogóle nie zamierzał poznawać.
Hrabia Jabłoński od kilku dni chodził wyraźnie poirytowany. Gdzie by się nie udał – do jakiegokolwiek zakątka jego wymarzonego domu – wszędzie słyszał jedno i to samo. Coś chrobotało, skrobało w ścianach i podłodze, a może gdzieś jeszcze. Dźwięki były tak namacalne, że aż wbijały mu się do mózgu zadając ból, a jednocześnie tak ulotne, jakby pochodziły z powietrza. Z początku próbował je bagatelizować, ale na długo nie starczyło mu cierpliwości. To było jak preludium do czegoś, co nadciągało i było nieuchronne.
W pewnym momencie zaczął sobie tłumaczyć, że źródłem hałasów są gryzonie, które jak co roku pchały się na zimę do zabudowań. Dopiero, kiedy przekonał się, że te dźwięki są innego rodzaju, stwierdził, że chyba zaczyna mieć problemy psychiczne. Oczywiście jako mężczyzna i głowa rodziny nie mógł przyznać się do tego rodzaju problemów. Uznał, że musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie tego zjawiska. Nie raz łapał się na tym, że te hałasy przypominają odgłosy skrobania paznokcia-mi o ścianę i wtedy naprawdę się bał. Skojarzenie z tamtymi dziećmi zamurowanymi w piwnicy były oczywiste. Spał coraz gorzej i dopiero wtedy, kiedy opróżniał butelkę potrafił zasnąć snem pijaka. Czuł, jak stopniowo przegrywa walkę z tym czymś. Coś mu mówiło, że jeśli tylko się podda, to stanie się coś złego. Przemoc go przerażała, a tymczasem instynkt zechciał go tylko przestrzec bardzo ogólnikowo. Nie wiedział, co niby się wydarzy, jakiej natury zło przejmie nad nim władzę. Najgorsze było to, że nie potrafił się przemóc, aby opowiedzieć o swoich problemach żonie.
Wreszcie dotarł do takiego momentu, że dłużej już nie mógł po-zostać sam ze swoim problemem i dzisiejszego ranka przełamał się i poprosił swoją żonę, Jolantę, aby spróbowała namierzyć skąd pochodzą te dźwięki. Wyjaśnił co słyszy, ale ona tylko spojrzała na niego zniesmaczona i skomentowała na swój sposób:
- Nie powinieneś tyle pić, kochany. Nie o tej porze.
Ustąpił żonie i nie drążył już więcej tego tematu. Powód był prozaiczny, po prostu nie chciał się z nią kłócić. Ona widziała tylko skutki wypitego alkoholu, ale on wiedział, że to coś więcej. Atmosfera w domu zmieniała się. Czuł to coraz mocniej. Nie rozumiał, co się dzieje, ale zdawał sobie sprawę, że nadciąga coś złowrogiego, coś złego, z czym przyjdzie mu się niewątpliwie zmierzyć. Nie pragnął tego – nie był typem wojownika – ale wiedział, że jako głowa rodziny jest do tego niejako zobowiązany z urzędu. To, że ma rodzinę i musi się o nią troszczyć działało na niego mobilizująco, ale jednocześnie wywoływało dyskomfort. Kiedyś złapał się na tym, iż doszedł do wniosku, że byłoby lepiej, gdyby został sam. Przerażony własnymi myślami szybko odrzucił z odrazą ten pomysł.
Coś wpływało na jego umysł z coraz większą siłą, a on miał coraz mniej energii, aby z tym walczyć. Może chodziło o te dzieci, których szczątki znaleziono podczas remontu, a może o coś innego? Sam dom, jak i otoczenie poddawało się stopniowo, ale nieustannie, jak gdyby zalewała je niewidzialna fala, w której wszyscy wkrótce się pogrążą. Nie rozumiał tylko, jak to możliwe, że on jako jedyny to dostrzegał. A może nie tylko on? A może wszyscy to wiedzieli, ale byli w zmowie z tym czymś? Rozumiał, że powinien się przygotowywać na starcie z czymś nieoczekiwanym i potężnym, ale nie rozumiał, jak powinien do tego przystąpić.
Czas płynął, a ten nieszczęsny chrobot nie ustawał i robił się wręcz nie do zniesienia, dlatego w pewnym momencie wpadł na pomysł, że zawoła kogoś ze służby, żeby potwierdził jego doznania słuchowe. Była tylko jedna osoba, która nadawała się do tego zadania. Żona mogła się z nim droczyć, ale służąca musiała być posłuszna. Zadzwonił dzwonkiem i cierpliwie czekał. Kiedy doszedł do wniosku, że to trwa zbyt długo poderwał się z fotela i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Chodząc nadal pilnie nasłuchiwał. Do jego uszu docierały przeróżne odgłosy. Rozpoznawał wycie wiatru za oknem i śmiech dzieci na dole, jakąś nieśmiało śpiewaną piosenkę wykonywaną przez jego żonę, czyli to wszystko co towarzyszy normalnemu trybowi życia zwykłego domu. Jednak to specyficzne chrobotanie przebijało wszystko.
Irytowało go to coraz bardziej i prawdę mówiąc, to nie miał już pomysłu, jak ma z tym walczyć. Czuł, że powoli traci zmysły, cokolwiek to mogło w jego przypadku oznaczać. Podszedł szybko do stolika, gdzie stała opróżniona do połowy butelka jego ulubionego trunku i nie zważając na konwenanse chwycił ją i łapczywie pociągnął kilka solidnych łyków. Z kącików ust spłynęły dwie stróżki zatrzymując się na koszuli, kalając biel brunatnym kolorem. Z trudem wypuścił powietrze i rozejrzał się za czymś do popicia. Zdegustowany stwierdził, że niczego takiego nie ma. Zamknął oczy i oddychał głęboko starając się przywrócić swój żołądek do normalności. Kilka sekund później nadal niesamowicie podniecony kontynuował obchód pokoju.
- Pan mnie wzywał? – kobiecy głos wyrwał go z przedziwnego stanu i pozwolił na moment powrócić do rzeczywistości.
- Tak, tak, Jadziu. Notabene, w ważnej sprawie cię wezwałem. Wejdź, proszę – odpowiedział niemalże automatycznie, zbyt spokojnym tonem, jak na stan swojego umysłu i nie zastanawiając się nad treścią. Wypadło to jednak poprawnie.
Zatrzymał ten swój pozbawiony sensu pochód i spojrzał swoimi zielonymi oczami w stronę wejścia. W drzwiach stała młoda, niska kobieta. Z tego co wiedział, miała dziewiętnaście lat, ale nie to było najważniejsze. Dziewczyna była bardzo ładna, wręcz śliczna i teraz kiedy tak stała i patrzyła w jego stronę rozbawionymi, pełnymi młodzieńczej wręcz energii oczyma, poczuł, że jego nogi miękną. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i kiwnął ręką, aby podeszła. Od pewnego czasu miał z nią romans, o ile nocne wizyty w jej pokoju można było tak nazwać. Oboje musieli zachowywać pozory. Jadzia była prostą dziewczyną, ale miała na tyle zdrowego rozsądku, czy może raczej pewnego specyficznego cwaniactwa życiowego, iż wiedziała, jak powinna się zachowywać i gdzie jest jej miejsce.